Nowe pokolenie bohaterów
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Zaczarowany Ogród

3 posters

Go down

Zaczarowany Ogród Empty Zaczarowany Ogród

Pisanie by Mistrz Gry Pią Gru 10 2010, 13:59

Sala Wejściowa została przemieniona w niesamowicie piękny, zapierający dech w piersiach, ogród. Ci, którzy mają dość głośnej muzyki i nie odpowiadają im loże z całą pewnością tutaj odnajdą spokój. Sala Wejściowa została odpowiednio wyciszona tak, iż odgłosy zabawy nie docierają tutaj.
Mimo, iż cały ogród przykryty jest dość grubą warstwą śniegu nie należy bać się o przeziębienia, bowiem cały śnieg jest zaczarowany i ciepły w dotyku.
Znaleźć tu można wysokie sosny i świerki, a także niższe cisy, a nawet kosodrzewiny, porastające półki skalne, wyczarowane przy ścianach. Prócz tego w jednym z zaułków powstało niewielkie oczko wodne, nad którego srebrzystymi wodami pochyla się prześliczna wierzba płacząca.
W samym centrum ogrodu czerwienią się pąsowe róże, ułożone w kwietny okrąg, wewnątrz którego stoi pyszna fontanna, opływająca najprawdziwszą, gorącą czekoladą. Na jej brzegach ustawiono kubeczki, wyglądające, jakby wykonane były w ciosanego lodu. Ich ilość nigdy się nie kończy - zostały zaczarowane w taki sposób, że w miejsce jednego zużytego, pojawia się drugi. Wokół fontanny stoją niskie ławeczki, które również wyglądają, jak gdyby powstały z lodu, nie są jednak zimne, więc nie trzeba martwić się o tylne części ciała.
Znaleźć tu można również wiele zacisznych zakątków, gdzie również znajdują się niskie ławeczki. Są idealne dla zakochanych, którzy chcieliby pobyć trochę sam na sam.
Z sufitu wciąż opadają drobne płatki śniegu, a w koronach drzew poćwierkują cicho maleńkie ptaszki. Na ramieniu samotnych co jakiś czas przysiadają radosne, tęczowe elfy, które rozsypują wokoło złoty pył.
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Liczba postów : 619
Dołaczył : 28/11/2010

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Rose Weasley Pią Gru 17 2010, 21:15

Rose lubiła bale, ale dzisiaj jakoś nie miała specjalnej ochoty tańczyć, czy też patrzeć na kolejne obściskujące się pary. Wysłuchała koncert ENT (a zespół ten bardzo lubiła, więc nie mogła go przegapić, dlatego też skutecznie zakamuflowana - zadziwiające, że wystarczy zwykła maska, nie zasłaniająca nawet połowy twarzy, by ludzie cię nie poznali, hm... - skakała pod sceną, wyśpiewując wszystkie ich piosenki) po czym szybko czmychnęła do loży, w której przesiedziała większą część wieczora, kryjąc się przed wszystkimi, którzy mogli zadać jej jakiekolwiek niewygodne pytanie, na które nie zamierzała im odpowiedzieć. Potem jednak stwierdziła, że siedzenie samotnie i opróżnianie przemyconej butelki rumu wcale nie jest zbyt dobrym zajęciem, więc opuściła lożę (zabierając butelkę alkoholu, która wcale butelki nie przypominała, dzięki jej sprytowi i znajomości transmutacji...) i wymknęła się z sali, postanawiając, że znajdzie sobie lepsze miejsce do samotnego picia.
W efekcie trafiła tutaj - do magicznego ogrodu, który zresztą był jej pomysłem (czasem dobrze było mieć takiego Neville'a w dyrekcji, bo przystawał na niemal każdy, choćby nie wiadomo jak szalony, pomysł Weasley'ówny) i zaczęła spacerować sobie po nim bez ładu i składu. Aż wreszcie znalazła się przy niewielkim oczku wodnym, które zakryte było niemal zupełnie przez płaczącą wierzbę. Usiadła na omszałym, przyjemnie ciepłym kamieniu, przykrytym delikatną pierzynką śniegu (którą wcześniej strzepnęła zeń) i westchnęła ciężko.
Cały ten jej dzisiejszy kiepski humor był winą Malfoy'a. W ogóle wszystko ostatnio było jego winą. W każdym razie, akurat dzisiaj po prostu miała dość tego jego zachowania. Nie dość, że sam chciał, żeby była jego dziewczyną i w dodatku upomniał, by go nie unikała to w dodatku obecnie sam jej unikał. W sumie nie miała mu tego tak do końca za złe, bo i ona wolała póki co nie stawać z nim twarzą w twarz, ale mimo wszystko wolałaby już jakąś otwartą (słowną, albo różdżkową jeśli trzeba) konfrontację, a nie to ciche mijanie się w drzwiach i udawanie, że ta druga osoba jest powietrzem.
Poprawiła fałdy swojej sukienki, a także wiązanie maski, która nagle zrobiła się za luźna i zsunęła się jej lekko z twarzy. Zupełnie nie mogła zrozumieć tego, dlaczego tak się wystroiła. No dobra, nie mogła wyglądać gorzej niż reszta dziewcząt - dbała o swoją reputację - ale z drugiej strony naprawdę mogła darować sobie szpilki, które nieco ją uwierały. Ale co tam - trzeba cierpieć, aby być pięknym! Z jej misternej fryzury wysunęło się kilka niesfornych loków, które opadły na maskę, kontrastując ze srebrem i czernią piór. Czerwona szminka rozmazała się lekko, gdy upijała kolejny łyk rumu, ale wcale się tym nie przejęła. Nie było nikogo, kogo w ogóle obchodziłby jej nieidealny makijaż.
Zaklęła cicho pod nosem i zaczęła bawić się różdżką, tworząc z idealnych, roziskrzonych płatków śniegu kule różnych rozmiarów, wypełnione mniejszymi płatkami, które cały czas wirowały w ich wnętrzu. A kule te ułożyła w idealny model układu słonecznego, największej z nich dodając w magiczny sposób blasku i zmieniając jej kolor na żółty. Dumna ze swojego dzieła zapatrzyła się w wirujące płatki i uśmiechnęła delikatnie, zapominając o tym gdzie i dlaczego się znajduje.
Rose Weasley
Rose Weasley
Administrator
Prefekt

Liczba postów : 274
Wiek : 29
Czystość krwi : 1/2?
Klasa : VI
Dołaczył : 28/11/2010

http://ammarth.mylog.pl

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Scorpius Malfoy Pią Gru 17 2010, 21:49

Malfoy zaś wcale nie przepadał za balami. Jako prefekt owszem, musiał się w nie jako tako angażować, ale tylko tyle. Nic poza tym. Nie wysilał się ponad to, co musiał i na tym kończyło się jego zadania. Albo może nie tyle się kończyło, co on sam je kończył. Nie miał zamiaru robić więcej rzeczy, które i tak nie miały sensu. Cały ten bal Bożonarodzeniowy, wydawał mu się tak samo przereklamowany, jak zresztą same święta. Tak, Scorpius wcale nie przeżył tak drastycznej metamorfozy. Nie, przez ten jeden pocałunek. Nie, przez Weasley, która n i c dla niego nie znaczyła. Była niczym śmieć, którego musi się pozbyć, który musi wyrzucić, ale jeszcze wcześniej musi go znieść w dłoni. Taki był plan na początku i taki miał być teraz. Nie może zmieniać swoich z góry ustalonych spraw, przez jeden, nic nie znaczący incydent, który w ogóle nie powinien się wydarzyć. Nie żeby blondyn się przejmował, w żadnym razie. Już tego samego dnia, kiedy powrócił do siebie do dormitorium, rzucił się na łóżko, przeklinając to, co się wydarzyło. Zawsze był osobą, która nie szczędzi ostrych słów, czyli tzw. łaciny, ale wtedy to już w ogóle był jakiś koszmar. Dobrze, że jego współlokatorzy potrafili spać, choćby nawet zamek się walił, więc nie robili mu na szczęście żadnych wyrzutów. Gdy obudził się następnego dnia, wszystko było już okej. A przynajmniej tak sobie wmawiał i dosyć dobrze mu to szło. Zachowywał się tak jak zawsze, czyli egoistycznie i chamsko. Jego zachowanie nie stało się lepsze, za sprawą Rose. Nie, jeśli to w ogóle możliwe, był jeszcze gorszy, jeszcze bardziej nie do zniesienia. Wlepiał szlabany na prawo i lewo, komu popadło. Miał w dupie, czy ci ludzie zawinili czy nie. Ważne, że on był zły i musiał się wyładować. A dawanie szlabanów było tylko jednym z nieliczny sposobów na to. Scorpius, pisał dziennik. I to, co w nim umieścił zaraz po pocałunku z rudą, wcale go nie ucieszyło. Mimo to nie potrafił wyrwać kartki i jej zniszczyć. Nie umiał tego zrobić. On, który posiadł większość czarno magicznych zaklęć, on, który miał najlepsze oceny, on, który planował zawsze być śmierciożercą. Jednak czasy mu to uniemożliwiały. Nie było już Czarnego Pana, któremu mógłby być oddany. Musiał w inny sposób spożytkować swoje zdolności. A na razie tego sposobu jeszcze nie odkrył. Fakt faktem, gdyby tylko połączył swoje siły właśnie z panną Weasley, oboje.. No cóż, oboje mogliby stać się postrachem tej szkoły. Ale oni zamiast tego, potrafili tylko nawzajem się niszczyć, doprowadzali się do samozagłady. I nic nie wskazywało na to, żeby się to zmieniło.
Blondyn spacerował po ogrodzie z rękami w kieszeni i wzrokiem utkwionym w swoich trampkach. Co prawda miał garnitur, który włożył tylko i wyłącznie dlatego, że taki miał obowiązek. Obowiązek prefekta. Inaczej nigdy by tego nie zrobił. Nienawidził takich sztywnych ubrań, które ograniczały jego przestrzeń życiową. Wolał normalnie t-shirty i luźne spodnie, ale cóż. Trzymając w ustach papierosa, którym raz po raz się zaciągał, rozglądał się wokół. Nie spodziewał się zobaczyć tu kogokolwiek, bowiem prawdopodobnie wszyscy bawili się w sali głównej, gdzie ciągle grała muzyka. Gdy już planował się tam skierować, dostrzegł te charakterystyczne rude loki, jak również ich posiadaczkę.
- Weasley sama? Cóż za niecodzienny widok. Nie szalejesz w środku? - zapytał, stając obok niej. Właściwie to nie oczekiwał szczerej odpowiedzi, bo nie zadał nawet poważnego pytania. Nie mógł przecież zwyczajnie podejść i się przywitać. Nie, dopóki nazywał się Malfoy i dopóki gadał ze zdrajczynią krwi. Tak, mimo wszystko nadal pozostawały w nim te rodzinne popędy do czystości krwi. Chociaż może nie aż takie, jak u jego dziadków.


Ostatnio zmieniony przez Scorpius Malfoy dnia Sob Gru 18 2010, 10:35, w całości zmieniany 1 raz
Scorpius Malfoy
Scorpius Malfoy
Prefekt
Kapitan

Liczba postów : 110
Czystość krwi : Czysta
Klasa : VI
Dołaczył : 29/11/2010

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Rose Weasley Pią Gru 17 2010, 22:41

Cóż, Weasley zwykle wolała łączyć przyjemne z pożytecznym, ale nie zawsze jej się to udawało. Ostatecznie jednak nie była aż tak bardzo na "nie" w stosunku do bali, jak Scorpius. Co prawda uważała je za nieco durne i zwykle podśmiewała się z tych, którzy nie potrafili rozmawiać o niczym innym, gdy na tablicy ogłoszeń pojawiła się wzmianka o imprezie tego typu. Dla niej była to sprawa bez wątpienia drugorzędna. Tak, czy siak - bale miały jedną wyraźną zaletę. Łatwo było podczas ich trwania znaleźć odludne, ciche, ustronne miejsce. Rose zazwyczaj sama je sobie tworzyła (oczywiście nie bezpośrednio), ale nie zawsze wyglądały one tak, jak ona to sobie wymarzyła. Tym razem na przykład uważała, że nauczyciele zwyczajnie przesadzili, bo atmosfera w jej ogrodzie była tak cukierkowa i słodziuchna, że miała momentami ochotę się zrzygać. Niestety, kiedy opowiadała Longbottomowi o swoim pomyśle ten uznał, że obraz, jaki mu przedstawiła był zbyt mroczny i mglisty. A kiedy powiedziała, że ten ogród właśnie taki ma być, powiedział, że Bal Bożonarodzeniowy ma to do siebie, że jest ciepły i radosny, więc i taki będzie ogród. I nie pomogły nawet prośby o to, by chociaż było w tym ogrodzie zimno. Ale i tak nie mogła narzekać - miała przynajmniej swoją samotnię.
Jeśli zaś chodziło o same święta, to Różyczka ich zwyczajnie nienawidziła. Przede wszystkim dlatego, że musiała spędzać je z całą swoją rodziną. A trzeba pamiętać, że rodzina owa jest, cóż... ogromna! Już z powodu samych Weasley'ów zawsze trzeba było przed kolacją Wigilijną transmutować jadalnię tak, by się pomieścili, a co dopiero, kiedy zapowiadali się jeszcze Potterowie, Longbottomowie, Skamanderowie, Ted i wielu innych, których lepiej nie wymieniać, bo by nocy nie starczyło! Rose zwyczajnie modliła się wtedy do wszystkich, którzy mogliby jej wysłuchać o to, by rodzina jak najszybciej się rozeszła, a gdy tylko mogła wymykała się do swego pokoju, albo na wzgórze, by trochę odpocząć od zgiełku i irytujących krewnych...
Relacje pomiędzy nią, a Scorpiusem były tak zagmatwane, a przez ostatnie dni po prostu nie można ich było absolutnie określić. I lepiej było tego nie robić, bo łatwo można było zwyczajnie zwariować od rozmyślania na ich temat. Tak, czy siak i one zaraz po przebudzeniu zamierzała zapomnieć o całym incydencie, ale okazało się to być trudniejsze, niż mogło jej się to wcześniej wydawać. Cóż, Score nie miał tak irytujących znajomych, jak ona, którzy natychmiast chcieli wiedzieć o WSZYSTKIM co się wydarzyło. I tak, podczas gdy Rózia chciała zapomnieć, Bianca nie dawała jej po temu powodów. W efekcie w jej pamiętniku, który skrzętnie chowała przed światem powstał wpis, który sprawił, że ów dziennik wyleciał przez okno. Na całe szczęście wystarczająco szybko się opamiętała i czym prędzej pobiegła go poszukać, ale i tak musiała potraktować zaklęciem zapomnienia pewnego Puchona, który przeglądał jego kartki (akurat te, których nigdy nie powinien był zobaczyć)... Bądź, co bądź uznała, że powinna zapomnieć także o swoim pamiętniku i poprzysięgła sobie nigdy więcej nie zapisać w nim choćby jednego słówka...
Kiedy była mała uwielbiała słuchać opowieści o wojnie i Lordzie Voldemorcie. Był dla niej kimś w rodzaju guru. Osobą, którą chciała naśladować, która jej imponowała. Jednak nigdy nikomu o tym nie mówiła, choć parę razy o tym napisała (tak, ten wpis również udało się odczytać nieszczęsnemu Puchonowi...). Podziwiała go za jego charyzmę i potęgę, którą zawsze chciała posiąść. A skoro nie było jej to dane, postanowiła nadrobić to poprzez wiedzę i inteligencję. Może i nie miała tak wielkiej mocy, jak on, ale znała niezliczoną ilość zaklęć, a także spryt i przebiegłość, które bywały niezwykle przydatne.
Róża lubiła sukienki, ale nie przepadała za przesadnym strojeniem się. Odczuwała jednak zazwyczaj potrzebę wyróżniania się z tłumu, a co za tym idzie nigdy nie zamierzała ubierać się jak szara myszka. Zawsze wyszukiwała strojów ze starannością i uwagą. Sukienkę na dzisiejszy bal zakupiła już miesiąc temu, a całą resztę dodatków dopasowała w przeciągu ostatnich dwóch tygodni, niczego nie zostawiając na ostatnią chwilę.
- Nie. - odburknęła cicho, nie siląc się nawet na to, by na niego spojrzeć. - A ty nie w towarzystwie kolejnej idiotki, która poleciała na twoje piękne oczy? - Wycedziła zdanie, wkładając w nie ogromną ilość jadu.
A kiedy zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała, uznała, że jest skończoną idiotką. Miała tylko nadzieję, że Scorpius nie słuchał jej na tyle uważnie, by zauważyć to jedno słowo, którego bez wątpienia nie powinno tam być. Bo przecież ona nie uważała, że on ma piękne oczy! Co to, to nie!!!
Rose Weasley
Rose Weasley
Administrator
Prefekt

Liczba postów : 274
Wiek : 29
Czystość krwi : 1/2?
Klasa : VI
Dołaczył : 28/11/2010

http://ammarth.mylog.pl

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Scorpius Malfoy Sob Gru 18 2010, 10:57

Rose nie miała pojęcia, że Malfoy odbył rozmowę z jej bratem. Chociaż.. nie był do końca pewny, czy można nazwać to rozmową. Były to raczej oskarżenia, które zarzucił mu właśnie ten mały Weasley. O dziwo, blondyn wcale nie potraktował go jakimś czarno magicznym zaklęciem. Czemu? Być może przez wzgląd, na samą rudowłosą. Ale nie, proszę się tu niczego nie doszukiwać! Po prostu wiedział, że gdyby mu coś zrobił, ruda automatycznie przestałaby z nim gadać (chociaż i tak nie gadała) i wtedy jego wielki plan, ległby w gruzach.
- Moja siostra mówi o tobie „Scorpius”. Nie powinna, bo źle ją traktujesz, w sumie każdego, kto nie wygląda tak, jak ty, i nie ma tyle kasy... Ale, wiesz co?! Ona i tak jest ładniejsza od tych wszystkich wypindrzonych Ślizgonek! – mówił szybciej, niż zdołał pomyśleć. Podniósł dłoń do ust i mocno ją do nich przycisnął, będąc już niemal pewnym, że lada chwila Malfoy zetnie go z nóg. Ale ten zastygł. Wściekłość i szczerość, jakie dosłyszał w tonie tego dzieciaka, totalnie zbiły go z pantałyku. Swoją drogą, nie przypominał sobie, by Weasley kiedykolwiek zwróciła się do niego po imieniu, być może raz czy dwa miała miejsce taka sytuacja, ale sięgnięcie w głąb siebie przy tak zaciekłym procesie z a p o m i n a n i a było wręcz abstrakcją. Tym bardziej więc był onieśmielony. Zrobiło mu się całkiem... to takie dziwne... niemożliwe, ale...Złorzeczył na siebie, bo wcale nie... wcale!... Wcale nie było mu miło! Pff.
- Nie powinna? – zaakcentował z nieukrywaną konsternacją. Jego myśli nieoczekiwanie obrały zupełnie przeciwny kierunek. Potrafił szybko kojarzyć fakty, a fakty były takie, że...
- A idźcie oboje w cholerę!... Pieprzone więzy krwi... – Odwrócił się godnie. Ja jestem zły. Cholernie zły. Nie będzie inaczej, z tego mnie znają, za to kochają, za to nienawidzą, wiesz o tym. Ale co z tego..

Tak owa wymiana zdań mniej więcej wyglądała. Wszyscy tam zebrani powinni momentalnie legnąć w gruzach, ale jak już wyżej wspominałem, Scorpius zdołał się powstrzymać. Zamiast tego po prostu wyszedł, wkładając ręce do kieszeni, a na jego ustach wykwitł triumfalny uśmieszek. Był z siebie dumny. Słowa tego chłoptasia potwierdziły to, że 1. Rose mówi o nim za jego plecami, 2. i używa wtedy jego imienia, nie nazwiska. Z samym blondynem było nieco inaczej. On nigdy, albo przynajmniej rzadko kiedy, zwracał się do innych po imieniu. Nie lubił tego robić, bo w ten sposób musiałby zmieniać plakietki, które już tym ludziom przylepił. Imiona były osobowe. Dlatego używał nazwiska, bo miały one swoją wyrobioną historię. Tak jak 'Malfoy'. Kto by go kojarzył gdyby był tylko Scorpiusem? Nikt. Nikt. Wszyscy znali go jako Malfoy'a i na tym chłopakowi zależało. Tym lepiej dla niego. Bo gdy zrobi coś, z czego jego rodzina będzie dumna, wszyscy automatycznie wywalą z myśli stare zdania na temat jego rodziny..
Wracając jednak do świąt. Nie znosił ich dlatego, że wywoływały, a raczej wywoływać powinny taką przyjazną, ciepłą, radosną atmosferę. A j e g o święta takie nie były. Przyjeżdżał do domu i spędzał ten czas tak, jak zawsze. Bez zbędnych cyrków. Równie dobrze mógłby zostać w szkole, jak w tym roku, i na to samo mu wychodziło. Czasami przyjeżdżał do niego przyjaciel i fakt, wtedy było znacznie ciekawiej. Ale teraz nawet sam blondyn nie miał ochoty na takie wizyty. W jego kalendarzu nie było podziału na takie 'błahe' święta. Nie. Wszystkie takie z pozoru wyjątkowe dni, traktował zupełnie tak samo, jak każdy inny dzień tygodnia. Podobnie było z ludźmi. Każdego traktował w sposób oschły i oziębły. Nie było dla niego uczniów wyjątkowych. Wszyscy byli równie słabi i pospolici. Równie beznadziejni.
- Nie. - rzucił obojętnym tonem, uśmiechając się ironicznie. Gdyby faktycznie przyszedł na bal z 'kolejną idiotką, która poleciała na jego piękne oczy', teraz nie siedziałby tu, w tym cukierkowym ogrodzie, ale gdzieś w loży. A jak widać, tego nie robił. Tylko włóczył się bez celu, po okolicy. - A ty nie ze swoim przewrażliwionym kuzynem, który aż się prosi by dostał w twarz? - zapytał, po raz kolejny pozwalając sobie na głupie i nic nie znaczące pytania. Wynikało to z samej chęci ciągnięcia rozmowy, jakiejkolwiek.
Scorpius Malfoy
Scorpius Malfoy
Prefekt
Kapitan

Liczba postów : 110
Czystość krwi : Czysta
Klasa : VI
Dołaczył : 29/11/2010

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Rose Weasley Sob Gru 18 2010, 13:34

Nie, Rose nie miała pojęcia, aczkolwiek gdyby nad tym dłużej pomyślała to mogłaby się tego spodziewać. Na nią wsiedli we czwórkę - Hugo, Albus, James i Lily. Wszyscy tak samo rozczarowani jej zachowaniem i tak samo zdziwieni. A to tylko dlatego, że podczas rozmowy z Biancą wymsknęło jej się jego imię. Litości no! Dopiero co się wtedy obudziła, była przemęczona, bo nie spała prawie przez całą noc i nie myślała racjonalnie. A to, że potem, kiedy pokłóciła się z bratem znowu rzuciła w złości imię Malfoy'a też nic nie znaczy. Przecież była wściekła, ot i nic więcej!
- Od kiedy nazywasz go Scorpiusem? - warknął James, wciskając dłonie w kieszenie swych dżinsów i wyglądając tak, jak gdyby chciał nią potrząsnąć.
- Po pierwsze - wcale go tak nie nazywam. Po drugie - nawet jeśli, to nie jest to twoja sprawa! - odwarknęła mu groźnie, a jej oczy zalśniły niebezpiecznie, gdy w jej dłoni pojawiła się różdżka.
- Owszem, to jest moja sprawa, bo on jest największym wrogiem naszych rodzin. A ty się z nim bratasz!
- Ja się z nikim nie bratam, ty skończony trollu! Nie przyszło ci do głowy, że robisz po prostu z igły widły? - zapytał, uśmiechając się złośliwe, dumna z tego, że udało jej się mu dopiec.
- Uważamy, że nie powinnaś z nim w ogóle rozmawiać - odezwał się niespodziewanie Hugo.
- On ma na ciebie bardzo zły wpływ - wtrącił się w jego zdanie Albus.
- To się może naprawdę źle skończyć - dodał James, kiwając głową i w ten sposób przyznając rację bratu i kuzynowi.
- Martwimy się o ciebie po prostu - wyszeptała Lily, spoglądając na nią nieśmiało.
A Rose odpowiedziała jej spojrzeniem w stylu "i ty, Brutusie, przeciwko mnie" po czym jęknęła głośno i spojrzała ku górze, przewracając przy tym oczami.
- To się martwcie, proszę was bardzo! - wykrzyknęła. - Ale z daleka ode mnie! Moje życie i moja sprawa z kim się zadaję. Jeżeli uznam, że S... - zająknęła się - Malfoy nie jest taki zły, za jakiego wszyscy go mają to nic wam do tego. Ja się nie czepiam o to, że przyjaźnisz się i miziasz z tą kretynką Peverell - wyrzuciła Albusowi, choć oczywiście nie była to prawda, bo czepiała się go o to na każdym kroku...
Po czym prychnęła jeszcze i nie czekając na ich odpowiedź po postu odeszła, postukując głośno obcasami swoich butów i wlepiając szlabany na prawo i lewo.

Gdyby Scorpius zrobił jakąkolwiek krzywdę Hugonowi najprawdopodobniej w głębi duszy niezwykle by się cieszyła, bo ostatnio miała dość całej swej rodziny. Co najdziwniejsze tak naprawdę nie mogła mieć im tego za złe i nie potrafiła. Wiedziała, jaka jest Lily i Albus - zawsze się o nią troszczyli i dbali o jej dobro. Ale inaczej sprawa miała się z Hugo i Jamesem - ci wiecznie się wtrącali i robili wszystko, by uprzykrzyć jej życie, dlatego też nie zamierzała przejmować się ich słowami.
I Malfoy wcale nie miał się z czego tak bardzo cieszyć. Bo to, że Rose o nim mówiła wcale nie było jej winą. To wszyscy inni o niego wypytywali. Ona z własnej woli nie zaczynała żadnej rozmowy. A to, że o nim skrycie myślała to inna sprawa, której nigdy otwarcie nie poruszyła i nikomu się z tego nie zwierzyła (chyba, że Biance udało się jakimś cudem odnaleźć jej pamiętnik i przeczytać ostatnie kilka wpisów...).
Weasley poważnie zastanawiała się nad tym, czy nie znaleźć jakiegoś dobrego powodu, by pozostał w szkole na święta. I w ogóle nie chodziło tutaj o Scorpiusa - nie miała pojęcia, że on zostaje. Choć, poniekąd i on był powodem takich rozmyślań - miała cichą nadzieję, że jeśli zostanie, a on pojedzie do domu (o czym była święcie przekonana) nie spotkają się ani razu. Gdyby oboje wrócili do swych rodzin na przerwę świąteczną z całą pewnością prędzej, czy później by na siebie wpadli...
Mimo jego tonu i próby obrażenia jej osoby i jej rodziny uśmiechnęła się pod nosem. W tej chwili była tak samo cięta na Albusa, jak Scorpius.
- Jeśli zobaczę gdzieś tego mojego przewrażliwionego kuzyna to go rozszarpię gołymi rękami - wymruczała bardziej do siebie niż do niego.
Rose Weasley
Rose Weasley
Administrator
Prefekt

Liczba postów : 274
Wiek : 29
Czystość krwi : 1/2?
Klasa : VI
Dołaczył : 28/11/2010

http://ammarth.mylog.pl

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Scorpius Malfoy Sob Gru 18 2010, 14:14

„Dziewięć dni. Im ty jesteś szczęśliwsza, tym ja czuję się podlej. Nie chcę tak się czuć. Twoja katorga zacznie się od nowa. Jeszcze dziewięć dni, kochanie.”.. przemknęło mu przez myśl, kiedy tak siedział obok Weasley. Prawdopodobnie gdyby był na miejscu Rose, a cała rodzina martwiłaby się o to, z kim się zadaje - posłuchałby ich. Dziewczyna z minuty na minutę, z dnia na dzień, pogarszała swoją sytuację. Bo mimo słabości, jakie Scorpius okazał wtedy, w jej dormitorium, teraz był dwa razy silniejszy. I jeszcze bardziej zły, zarówno na siebie, jak i na nią. Wiedział, że teraz cały czas gości w jej umyśle. Był tego pewien. Coś mu podpowiadało, że zaczęła myśleć o nim inaczej. Że wcale nie jest taki zły, jak się może wydawać. A to tylko dobrze wróżyło. Zbliży się do niej, dziewczyna będzie myślała, że jak chce to potrafi byś normalny, a potem.. No cóż. Lepiej nie zdradzać wszystkiego na początku, bo potem nie będzie żadnej zabawy. Warto jednak wiedzieć, że chłopak nie stracił głowy przez ten jeden durny incydent. W żadnym wypadku. Dzięki temu stał się silniejszy...
Przez długie minuty śmiał się w duchu „jakich to ludzie problemów nie mają”, na przypomnienie łzawej rozmowy Pottera i tej durnej Gryfonki. Tak, tak, przypadkiem kręcił sie wtedy obok sowiarni. Nie był to jednak śmiech, który cechował typowe dla Malfoya postępowanie, czyli kpiący, ironiczny i cierpki - ale raczej niedowierzający. Tak, niedowierzający. Sięgając pamięcią wstecz, nie potrafił przypomnieć sobie sytuacji, w której przyszło mu się o kogoś pokłócić. Zazwyczaj to on stanowił podmiot wszelkich sporów, a nie ich uczestnika. Zresztą, rzadko kiedy rozmawiał z kimś na takie tematy, jakie zdołał dziś podsłuchać. Poważne tematy, tematy wymagające nerwów, stanowczości i odrobiny improwizacji. Tematy ludzkie. Mając wszystko, nie musiał wdawać się w szczegóły, dlaczego zdobył to, a dlaczego tamto. I kochał tę świadomość. Kochał swój świat. A jeśli jego światem był on sam, to musiał kochać też siebie; wsłuchując się w swoje potrzeby, doradzając i odradzając wewnętrznym głosom, pocieszając, podnosząc na duchu, krzepiąc i motywując, był dla siebie powiernikiem tajemnic. A więc był dla siebie najlepszym przyjacielem. Człowiekiem samowystarczalny we wszystkich sferach życia. Jeśli istnieje prawda tragiczniejsza niż ta, to jest nią tylko śmierć. Smutne jest to, że tacy ludzie nie wiedzą, że tak naprawdę nigdy nie żyli...
W tych czasach żaden z Domów nie darzył się przesadną sympatią, w tej sprawie Hogwart niewątpliwie ewoluował – niechęć nie obejmowała już tylko Ślizgonów i Gryfonów, z czego rzeczywiście niegdyś słynęła szkoła, ale zamknęła okrąg wokół całego zamku. Wzniosłe maksymy upadły, wartości rozpalające ludzkie serca zgasły. Ludzie co prawda byli mniej zacofani niż kiedyś, ale utracili honor i męstwo. Pokolenie za doby Wielkich Bitew załamałoby ręce, gdyby zobaczyło, do czego doprowadziły lepsze czasy, o które tak żarliwie walczyli na śmierć i życie – czasy wolności, swobody i dostępu do dóbr nowej technologii. Nic się nie liczyło, wszyscy wszystko mieli gdzieś, dbali tylko o własne interesy. Malfoy przypomniał sobie nagle, gdy w trakcie nieoczekiwanego spotkania z Weasley na najwyższej z wież, kilka miesięcy temu, zapytał ją, czy zdarza jej się taka chwila, kiedy odczuwa, że „czas się z nią nie zgadza”. Właściwie sam nie wiedział, czym się kierował, mówiąc coś takiego osobie, która kompletnie nie zasługiwała na pozostanie jego powiernikiem tajemnic. Teraz myślał, że chciałby żyć w zupełnie innym świecie, o zupełnie innej porze. Starał się zrobić, co tylko było w jego mocy, żeby zapomnieć, że jest tu i teraz, a nie gdzieś tam i kiedyś. Łykał te swoje świństwa, „cudowne tabletki”, zapominał, zasypiał myślami w chorej bezsenności. Przeczytał masę książek wydanych w trakcie otwartej wojny z Voldemortem i przedstawione w nich archetypy Ludzi Honoru wywarły na nim ogromne wrażenie – nie żeby nazbyt cenił pojęcia takie jak: patriotyzm, odwaga i męstwo, bo te były mu zdecydowanie obce, nie mniej jednak lubił zamykać oczy i rozkoszować się złudzeniem, że dokonał rzeczy epokowych, wpływających na losy całej ludzkości. Wyobrażenia legend scalił z rzeczywistością, ostateczna konkluzja nie tyle go przygnębiła, co sfrustrowała. Podejrzewał, że w obliczu potencjalnego zagrożenia nikt nie podjąłby się walki – Hogwart nie był już domem, w którym kształtowały się światopoglądy co poniektórych, a może nawet większości – i którego się broni, gdy ktoś zamierza go zniszczyć – a najzwyklejszą instytucją, gdzie wykłada się uczniom gotową listę zaklęć, a ci po prostu muszą ją wykuć, żeby zdać ewentualne egzaminy. A później i tak niczego nie pamiętają. W takich momentach czuł, że szkoła zamienia się w jedno wielkie dymiące śmietnisko, a uczniowie w płynące z prądem śmieci. Ktoś postronny słusznie stwierdziłby, że Malfoy niczym nie różnił się od tej masy, ale... Ale przecież on mógł. Mógł się bezkarnie narkotyzować, brać różnorakie antydepresanty, jeśli nie daj Boże dopadł go deficyt preferowanych środków. Mógł zanosić się nienaturalnym śmiechem i nikt nie wytknąłby mu głupoty, nikt nie powiedziałby: „Weź się już zamknij”, nikt by go nie opieprzył za snucie niedorzecznych wywodów. Mógł bezkarnie palić papierosy, pierwszy, drugi, trzeci, z niesamowitą ciągłością bez początku i bez końca, i nikt, nawet w żartach, nie powiedziałby mu, że „capi” i że „przydałoby się wreszcie rzucić”, chociaż wszyscy myśleliby jednakowo. Widzicie, Scorpius Malfoy jest typem takiego człowieka, którego boimy się najbardziej – z pozoru cwaniaczek, nie wnoszący niczego innowacyjnego w uczniowską monotonię, po bliższym poznaniu okazuje się jednak, że nie bez powodu skupia wokół siebie oddane grono zwolenników i nie bez powodu sprawia, że ci analizują jego słowa tak wnikliwie, jak gdyby słuchali oracji wybitnego filozofa. Nigdy nie wiadomo, kiedy taki Scorpius weźmie sobie nas za cel i publicznie upokorzy lub uraczy jakimś wybitnie chamskim komentarzem – a my usłyszanej uwagi nie puścimy mimo uszu, ponieważ nie będziemy mogli jej wytłumaczyć „bezbrzeżną głupotą i idioctwem” nadawcy, jak to dotąd robiliśmy. Malfoy zawsze był usprawiedliwiony. Malfoy nie był śmieciem.
- Świetnie. O jednego idiotę mniej. - mruknął pod nosem, uśmiechając się kącikiem ust. Albus denerwował go jak nikt inny, bo na siłę chciał robić z siebie wielkiego bohatera. Niespodziewanie (lecz w zaplanowany sposób) pociągnął rudowłosą za rękę. Objął ją w tali i nic więcej nie mówiąc, zaczął z nią tańczyć w rytm muzyki, którą było tu doskonale słychać. Widząc jednak jej spojrzenie, zmarszczył brwi. - Zamknij się Weasley i tańcz.- uciął krótko, a w jego oczach zapaliły się te charakterystyczne iskierki.
Scorpius Malfoy
Scorpius Malfoy
Prefekt
Kapitan

Liczba postów : 110
Czystość krwi : Czysta
Klasa : VI
Dołaczył : 29/11/2010

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Rose Weasley Sob Gru 18 2010, 14:50

Ale nie był na miejscu Rose. I mimo, że potrafił czytać w myślach nie znał wszystkich. Nie znał tych, które najmocniej chroniła. Tych, przy których używała oklumencji. Zawsze. Za każdym razem. Choćby nawet nikt nie zamierzał zaglądać w jej myśli ona i tak zasłaniała tej najważniejsze. Te, które były tylko jej. Nikt nie miał prawa ich znać, a co za tym idzie - nawet Score nie wiedział wszystkiego. Bywały i takie momenty, kiedy celowo pozwalała jakimś myślom wypłynąć na powierzchnię. Niejednokrotnie w taki sposób łapała w zasadzkę swoje ofiary, które chciały jej uprzykrzyć życie, jednakże to ona wykorzystywała potem informacje, które poznali, przeciwko im, a nie odwrotnie. Co nie zmieniało faktu, że od ostatniego incydentu nawiedzały ją myśli, które przedstawiały Malfoy'a w nad wyraz pozytywnym świetle. Ale była czujna. Zawsze czujna i uważna. A także nieufna. I jeśli naprawdę wierzył, że wszystko pójdzie mu tak łatwo, to znaczyło to tylko, że rzeczywiście ani trochę jej nie znał. A skoro tak bardzo chciał, by jego plan się powiódł, powinien był najpierw włożyć w to trochę pracy i z początku poznać jej prawdziwą naturę, a potem dopiero wyciągać wnioski, bo całkiem przypadkiem mógł wpaść w swoje własne sidła...
Rose również zwykle się o nikogo nie kłóciła. Przede wszystkim dlatego, że miała wszystkich w głębokim poważaniu. Jednak zdarzały się momenty, gdy nerwy jej puszczały. Jak wtedy, przy rozmowie ze swoją rodzinką na temat Malfoy'a. Kłótnia ta jednak nie dotyczyła bezpośrednio jego, ale jej tak na dobrą sprawę, więc właściwie nie można tego zaliczyć do kategorii kłócenia się o kogoś. Ta była z rodzaju kłótni przez kogoś. A w tym wypadku powodem był Scorpius...
Prawda była taka, że Róża zawsze uważała, iż zwyczajnie nie potrafi kochać. Właściwie nawet w miłość nie wierzyła, jednak z czasem zauważyła, że jest jedna jedyna osoba, którą udało jej się obdarzyć tym uczuciem. A była nią ona sama. I mimo, że Albus z Lily i resztą wiecznie powtarzali jej, że jest cholernym narcyzem ona wcale nic sobie z tego nie robiła. Czasami nawet zastanawiała się, po jasną cholerę przyjaźni się z nimi i Biancą. Przyjaciele tak na dobrą sprawę nie byli jej potrzebni. Tylko osłabiali i mącili. Wiedzieli zbyt wiele, wiecznie się wtrącali, a czasami doprowadzali jej plany do porażki. A jednak był jeden powód. Bo nawet, jeśli ona w rzeczywistości poradziłaby sobie sama, wiedziała, że oni potrzebują jej. Że bez niej tak naprawdę byliby nikim. Że nie dali by sobie rady. I mimo, że wiecznie powtarzała, że ma gdzieś wszystkich ludzi ją otaczających, nie potrafiła zostawić ich samych na pastwę losu, za co przeklinała się wielokrotnie w myślach, uznając to za swoją słabość.
Ruda zawsze marzyła o tym, by dostać możliwość cofnięcia się w czasie. Ale nie taką, jaką daje Zmieniacz Czasu. Chodziło o to, by móc przenieść się do czasów ostatecznego starcia z Czarnym Panem. By móc poczuć to, co wtedy czuli ci wszyscy ludzie. By móc stanąć po jego stronie i dowiedzieć się, z czym się to wiązało.
Dla niej Hogwart był domem. I wiedziała, że w szkole można znaleźć jeszcze uczniów, którzy tak uważają. Takich, którzy nie poszli za nowinkami technicznymi, którymi nęci świat, ale pozostali tu i teraz, mając nadzieję, że coś się zmieni. Ale nie na "nowe". Że powróci do "starego". Zazdrościła swoim rodzicom, że dane im było żyć w takich, a nie innych czasach, choć oni wciąż powtarzali, że jest głupia mówiąc takie rzeczy. Ona jednak obstawała przy swoim, bo wiedziała o co tak naprawdę jej chodzi. Oni nie mogli jej zrozumieć. Oni nie byli w stanie. Może Malfoy by potrafił, ale z nim nie zamierzała rozmawiać na takie tematy... W każdym razie, marzyła o tym, że szkoła odzyska kiedyś swój dawny kształt i klimat. Że Hogwart znowu znajdzie miejsce w sercach uczniów. Że jeśli przyjdzie taka potrzeba staną w jego obronie. I chociaż pragnęła, by stało się właśnie coś takiego, co zmusi wszystkich do zastanowienia i przywróci dawny ład to mimo wszystko bała się tego, bo miała wrażenie, że tym razem nie zmieni to świata na lepsze, ale że runie on w gruzach, a Hogwart w ogóle przestanie istnieć. I nie chodziło tu tylko o instytucję, jaką był i budynek. Chodziło o ten Hogwart, który miała w sercu i o którym skrycie marzyła...
Większość uczniów uznawała Różę za jakiegoś dziwoląga. Psycholkę, która para się czarną magią. Dla innych nikt, kto zabawia się w ten sposób nie mógł być normalny. Przede wszystkim dlatego, że większość z nich pochodziła z rodzin, które wojna z czarną magią i Czarnym Panem dotknęła najbardziej. Nasłuchali się o tym, jak bardzo było to złe i jak istotnym jest, by potępiać każdego, kto używa niedozwolonych zaklęć. Rose wiedziała jednak, że czarna magia sama w sobie nie jest zła. Że w rzeczywistości wszystko zależy od tego, jak się ją wykorzysta. Wszystko zależy od człowieka, który jej używa. Jeśli jest się na tyle silnym i inteligentnym, by wykorzystywać ją do celów dobrych można zdziałać wielkie rzeczy, choć niejednokrotnie przerażające. Można jednak stać się kolejnym Czarnym Panem, jeśli nie będzie się wyjątkowo ostrożnym. A czy ona była wystarczająco silna, inteligentna i ostrożna? Nie można było mieć pewności, jednak jej wydawało się, że sobie poradzi.
- Też tak sądzę - mruknęła tylko.
Choćby nawet zrobił coś bezinteresownie. Choćby nawet czegoś nie planował, a jego zagranie było w pełni szczere i nie miało na celu zniszczenia jej życia ona i tak nie potrafiłaby mu ot tak zaufać. I w tej chwili wyczuwała podstęp, choć nie do końca wiedziała, w jaki sposób zamierza ją zniszczyć tańcząc z nią w pustym ogrodzie. Miała jednak wrażenie, że kryje się za tym coś więcej. I czuła, że musi się tego w końcu dowiedzieć. Tymczasem jednak pozwoliła mu robić ze sobą co tylko chce, przynajmniej udając, że wcale nie podejrzewa go o najgorsze.
- Sam się zamknij - odburknęła, mrużąc oczy i zaczęła się kołysać wraz z nim w takt muzyki.
Rose Weasley
Rose Weasley
Administrator
Prefekt

Liczba postów : 274
Wiek : 29
Czystość krwi : 1/2?
Klasa : VI
Dołaczył : 28/11/2010

http://ammarth.mylog.pl

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Scorpius Malfoy Sob Gru 18 2010, 15:10

Nie dotrzymywał żadnych obietnic, już wtedy to wiedział, chciał po prostu, żeby Weasley poczuła się winna, ilekroć nazwała go kłamcą i oszustem. I tak też się stało. Tylko później znowu jej coś o b i e c a ł – sięgając pamięcią wstecz, dotarł do momentu, kiedy siedzieli w jego dormitorium, a on przyrzekł, że przestanie dręczyć jej brata. Och, ten gamoń aż sam prosił się o manto, Scorpiusa za każdym razem świerzbiły pięści! Po co to mówił, po co cokolwiek mówił?! Przy niej mówił różne rzeczy, niekoniecznie dla niego korzystne. Może chciał jej coś udowodnić, pokazać, że jest lepszy, niż sądzi, a później zręcznie wywinąć się ze wszystkiego - i to była całkiem dobra taktyka, nie znał efektywniejszej. Ale teraz... teraz poczuł, że czas coś zmienić. Bez obawy, nie spłynęło na niego żadne zaskakujące olśnienie, podjudzające do podjęcia się bezinteresownej działalności charytatywnej. Wszak był perfekcjonistą; potraktuje to jako pionierską misję, strategię na osiągnięcie pełnego absolutu. W końcu musi „odbębnić” swój ludzki przydział szlachetności, bo jak nie teraz, to niby kiedy? To nie były wyrzuty sumienia. Żadna rozpacz, ubolewanie czy bolesne zwątpienie w swoje racje. To nie było nawet nic smutnego, przecież nie odczuwał przygnębienia. Na pewno istniało jakieś logiczne wytłumaczenie jego zaciętej miny, żylastych, totalnie pokręconych myśli i usilnego podtrzymywania głowy na minimalnie dopuszczalnym poziomie. Musiał patrzeć przed siebie, nie było innego wyjścia – wiedział to kiedyś, a teraz...
„Na pewno.”
Na moment przystanął i oparł plecy o kamienny murek, by następnie, w rytualnym już geście, sięgnąć do kieszeni i wyjąć z niej papierosy. Nawet ich nie lubił. W obliczu obecnej sytuacji wyznanie to wypadało dość sprzecznie, ale taka była prawda, jakkolwiek banalnie by to brzmiało. W trakcie swego, trwającego przeszło ponad trzy lata nałogu papierosy straciły dla niego smak i zapach. Kiedy się zaciągał, nie wzdychał z ulgą, jak niegdyś „Boże... nareszcie...!”, ale garbił się, pochylał do przodu i palił, palił, byleby w końcu móc wyrzucić za siebie peta i stwierdzić pod nosem „nareszcie”. Tak samo wyglądało jego życie, choć nie miał o tym zielonego pojęcia...
Chłopak rzucił okiem w stronę boiska i mimo że w czasie zimy nie rozgrywano żadnych meczów Qudditcha, przestrzeń nad boiskiem przecinały liczne miotły w barwach Slytherinhu. Zwycięstwo w potyczce planowanej na pierwsze dni marca miało dla zawodników ogromne wrażenie, toteż robili wszystko – absolutnie wszystko – by w starciu z innymi Domami wykazać się ponadprzeciętnymi umiejętnościami, nawet jeśli ich nabycie mieli okupić mnogością przeziębień i innymi dolegliwościami. Krótko mówiąc: Malfoy zagroził im, że jeśli się nie postarają, to, cytując, „będzie ich jeszcze bardziej dupa bolała”. Każdy, kto go znał, wiedział, że nigdy nie poprzestawał na słowach.
Przez dłuższy czas oboje po prostu tańczyli i żadne z nich nic nie mówiło. Tak było lepiej. Za każdym razem. Kiedy nie rozmawiali, tylko po prostu przebywali w swoim towarzystwie, można by nawet uznać, że są przyjaciółmi. Gdyby tylko spróbowali, dogadaliby się jak nikt inny na świecie. Sami nie zdawali sobie sprawy z tego, jak bardzo są do siebie podobni, ile mają wspólnych cech, które ich łączą. Nigdy nawet nie dopuszczali do swojej głowy myśli, że mogliby się porozumieć bez kłócenia się. Tak wpływały na nich geny rodzinne. Chociaż to właśnie ta dwójka, była w swoich rodzinach takimi czarnymi owcami. Gdyby tylko Scorpius wierzył w Boga, lub w jakiekolwiek inne bóstwa, mógłby przypuszczać, że spotkali się kiedyś w innym życiu, stąd ta ich pokręcona relacja. Akurat w tej chwili, blondyn wcale nie chciał jej czegoś zrobić. Nie knuł teraz żadnego podstępu. Po prostu jakaś jego część, chciała, aby przez chwilę było znowu tak, jak wtedy w dormitorium.
Scorpius Malfoy
Scorpius Malfoy
Prefekt
Kapitan

Liczba postów : 110
Czystość krwi : Czysta
Klasa : VI
Dołaczył : 29/11/2010

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Rose Weasley Sob Gru 18 2010, 15:33

Ona starała się obietnic dotrzymywać. Starła się, ale nie zawsze jej wychodziło. Po prostu bywały momenty, że nie miała na to siły. Szczególnie, że zwykła zbyt wiele obiecywać. Zbyt wiele na siebie brała, a potem zawodziła. Czasami czuła się z tym źle, ale tylko czasami. Przecież każdym powinien być na to przygotowani - ludzie są w końcu zawodni. I nie dziwiła się, że tak niewiele osób było w stanie jej zaufać. Wręcz przeciwnie - dziwiła się tym, którzy w ogóle jej ufali. Tym, którzy wciąż wierzyli, że jeśli coś obiecuje to obietnicy dotrzyma. Dziwiła się, że pokładają w nią tak dużą wiarę, choć ona wiecznie ich zawodzi. A kiedy nad tym myślała, nachodziła ją ochota, by wreszcie okazać się godną zaufania i wiary, którą w nią pokładają. I wtedy właśnie starała się za wszelką cenę danej obietnicy dotrzymać i bywały nawet momenty, że jej to wychodziło. I zaskakiwało ją to, że okazywało się to być tak bardzo proste. Wystarczyło się zwyczajnie postarać. Ale staranie się bez wyraźnego powodu było dla niej tak nienaturalną rzeczą, że zwyczajnie czasem nie potrafiła się przemóc.
Rose już tak wiele razy myślała o tym, że może wyszłoby jej na dobre, gdyby się zmieniła. Ale zastanawiała się wtedy, czy tak naprawdę jej na tym zależy. Bo po co się zmieniać? Dla kogoś? Uważała, że jeśli nie będą jej kochać, czy też choćby tolerować taką, jaka jest, to cała zmiana nie ma sensu. Zmieniać się dla siebie, to co innego. Ale ona nie odczuwała wyraźnej potrzeby jakiejkolwiek zmiany. Było jej dobrze tak, jak teraz i nie pragnęła być inną osobą. Ale kiedy tylko o tym pomyślała dochodziła do wniosku, że tak naprawdę nigdy nie była sobą. Że zawsze zgrywała kogoś innego, by tylko zaimponować, zastraszyć, bądź coś uzyskać. Prawdziwej Rose nie znał nikt. Prawdziwa Rose wiecznie była gdzieś ukryta, jak gdyby w obawie, że może zostać poważnie zraniona. A jednak bywały momenty, kiedy zwyczajnie wychodziła z ukrycia. I, paradoksalnie, działo się to właśnie wtedy, kiedy Weasley była przy nim. Przy tym znienawidzonym blond dupku, którego miała ochotę spoliczkować za każdym razem, gdy tylko na nią spojrzał w nieodpowiedni sposób. Ale mimo tego to właśnie przy nim zdarzało jej się odsłonić swoje prawdziwe oblicze. Paradoksalnie i całkowicie niedorzecznie czuła się przy nim lepszą osobą. Jak gdyby wyzwalał w niej pozytywne emocje, choć przecież do tej pory wydawało jej się, że jest zupełnie na odwrót.
Nigdy nie mogła zrozumieć tych, którzy palili. Spróbowała, owszem, kilka razy, ale za każdym razem po raz kolejny utwierdzała się w przekonaniu, jak bardzo jest to obrzydliwe. Ale bywały takie chwile, kiedy była na tyle zdenerwowana, że po prostu sięgała po papierosa i zaciągała się, czując jak całe nerwy wypływają z niej wraz z szarym dymem. Nigdy jednak nie zdarzyło jej się wypalić całego papierosa i nie zamierzała tego zmieniać.
Za to uwielbiała alkohol. Nigdy nie upijała się do nieprzytomności, ale lubiła to lekkie huczenie w głowie i błogostan, jaki ją ogarniał, gdy wypiła łyk za dużo. I być może właśnie dlatego w tej chwili pozwoliła mu na to, co z nią robił. Może właśnie dlatego tańczyła z nim, choć nie mogła zrozumieć, czemu tak mu na tym zależy.
Musiała przyznać, że naprawdę lubiła te momenty, gdy po prostu ze sobą byli. Nic więcej. Bez słów rozumieli się najlepiej. Kiedy nic nie mówili, pomiędzy nimi nawiązywała się dziwna nić niemego porozumienia, które zrywało choćby najmilsze słowo. Kiedy tylko któreś z nich próbowało coś powiedzieć natychmiast wszystko szlag trafiał. Jak gdyby do tej pory trwali w dziwnym transie, z którego zostali niespodziewanie wyrwani. I jakaś jej część w tej chwili pragnęła, by ta chwila nigdy nie przestała trwać.
Rose Weasley
Rose Weasley
Administrator
Prefekt

Liczba postów : 274
Wiek : 29
Czystość krwi : 1/2?
Klasa : VI
Dołaczył : 28/11/2010

http://ammarth.mylog.pl

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Scorpius Malfoy Pon Gru 20 2010, 22:35

Zataczam kręgi na gładkiej obwódce kieliszka. Już wiedzą, co lubię. Przychodzę i wiedzą, czego się napiję. Wiedzą, że piję tylko ostre rzeczy i dziwnie na mnie patrzą. Wódka z winem, nie gap się, lej, jedno popijane drugim, mój detonator. Kolejne odsłony życia zdzierają moje gardło. Nie kontroluję niczego, nie robię żadnej selekcji, zapominam o tym, co się zdarzyło, o tym, co już nie może się zdarzyć. Ostatnie wspomnienie mojego ojca wisi na pograniczu mnie i nie-mnie, próbuję go zawrócić, daremnie zatrzymać... cholerne, ostatnie wspomnienie... wyobrażenie… nieprawdziwe… Zamykam oczy. Mija euforia, dopada mnie placebo, karmię się tym, co małolaty nazywają miłością – to mój zdradziecki Jowisz, to ty... ty... ty... synonimy banalnych uczuć... Prawdę mam na końcu języka, twoje imię wypowiadam z przekleństwem. Czy tak powinien wyglądać mój żal, moja nienawiść, ból? Powinienem cię o wszystko obwiniać, nie tylko mówić o tym z dzikim przekonaniem, ale i równie mocno o tym myśleć, być pewny swych słów, a tymczasem czuję, jak trzymasz mnie za rękę, i jest mi z tym boleśnie dobrze; zwodzisz obietnicami bez pokrycia, mówisz to, co chcę usłyszeć, koisz zmysły, których burzycielem jesteś ty sama. I jesteś katem, i sprawiasz, że ja jestem masochistą... och, dość, dość! Błędne koło zaczyna być obłędem... Tęsknię za tobą. To się nigdy nie skończy. Nie wiem, co robię, mówią, że oszalałem, nawet nie zaprzeczam, zaprzeczenie zaostrza atak, ja atakuję wszystkich.
- Na co się gapisz, nie masz nic innego do roboty?! Spieprzaj...

Dziwne.. blondyn coraz częściej się wyłączał. Dosłownie. Robił coś, by myślami odpływać bardzo daleko, rozważając tym samym przeróżne kwestie. Kolejny punkt do listy rzeczy, przez które Scorp nienawidził Rose? Gdy miał 11 lat, przechadzając się korytarzami przypadkiem 'wpadł' w umysł pewnej dziewczyny. Nie zgadniecie, co myślała: „Idzie taki cwaniaczek... o, Scorpius Malfoy... Ma wszystko, patrzy na ciebie z góry, nie... on SELEKCJONUJE na kogo będzie patrzył. Coś strasznego... Wystarczy jedno pstryknięcie palcami, byś przeturlał się przed nim, jak głupi szczeniak. Co wy wyprawiacie, idioci?! To tylko człowiek. Jest taki sam, jak wy, tylko bardziej widoczny”. Gdy odwrócił głowę, dotknięty tym nikczemnym komentarzem, zauważył w kącie jakąś dziewczynę – kujonka przepisywała notatki. Jak śmiała porównywać go do pospólstwa, zwykłego, szarego plebsu?! Nie widzisz, głupia, że na ciebie patrzę...? Dlaczego ty też nie spojrzysz?! Uważasz, że możesz mnie ignorować? Nie możesz tego robić. Wiecie, kim ona była: Weasley. Jako jedyna odważyła się mu przeciwstawić i robi to dalej. Od tej pory minęło kilka lat; Scorpius wciąż kroczył dumnie hogwarckimi korytarzami, mijał ludzi, którzy sądzili, że wiedzą o nim wszystko, podczas gdy jemu zdarzało się widzieć ich po raz pierwszy – czasem i po raz ostatni. Ale już się nie śmiał. Milczał. Zrozumiał, że jego życie było tak samo nudne i przewidywalne, jak ich – tyle, że oklejone w bardziej pstrokaty, błyszczący papier, według sugestii tamtej kujonki. Miała rację i to był jeden z powodów, dla których jej nienawidził. Sprzężenie zwrotne. Nikt nie przypuszczał, że los Scorpiusa Malfoya też mógł być „bez celu, bez zmian i bez nikogo”, ale ta świadomość nie doprowadzała go do rozpaczy czy furii, właściwie nie przywiązywał do niej większej wagi – zawsze spotykało go coś, co dało mu satysfakcję i doraźne zadowolenie, odciągając od przesadnie długiej zadumy. Tylko czasem, ale czasem, krótko i po cichu, zdarzało mu się ciężko odetchnąć. Jeszcze nie wiedział, że oprócz „satysfakcji i zadowolenia” spotkało go jeszcze coś. Była to samotność. Dlatego teraz, tańcząc z rudowłosą, nic nie mówił. Nie chciał po raz kolejny, a raczej po raz tysięczny tego zepsuć. Po prostu nie chciał. Pragnął choć po raz drugi nacieszyć się tym.. spokojem. O dziwo ta cisza między nimi mu nie przeszkadzała, wcale. Obracał ją i tańczyli dalej w rytm muzyki, wpatrzeni w siebie, ale jakby nieobecni. Każde pogrążone we własnych myślach, we własnych sprawach. Ich relacja była bardziej skomplikowana niż mogłoby się wydawać. Na początku byli wrogowie. Tylko wrogowie. A potem, wbrew ich woli, zaczęło się to zmieniać. I teraz, mimo iż żadne z nich nie traktuje tego ich związku poważnie, to nawet Scorpius, w razie pytań, momentalnie mówi; mam dziewczynę. Całkiem odruchowo i bez zastanowienia, całkiem poważnie. Gdy całkowicie zatracił się w muzyce, nie panując nad sobą zaczął się pochylać na rudą. Jeszcze niżej, jeszcze.. Prawie dotykali sie ustami, ale jednak nie. Ciągle dzieliło ich kilka centymetrów, których blondyn nie chciał pokonywać. Nie po raz kolejny on.


Ostatnio zmieniony przez Scorpius Malfoy dnia Wto Gru 21 2010, 11:08, w całości zmieniany 1 raz
Scorpius Malfoy
Scorpius Malfoy
Prefekt
Kapitan

Liczba postów : 110
Czystość krwi : Czysta
Klasa : VI
Dołaczył : 29/11/2010

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Rose Weasley Wto Gru 21 2010, 11:02

Siedziała na brzegu jeziora i wpatrywała się w wodę, pomarszczoną delikatnym, acz lodowatym wiatrem, niosącym ze sobą ostre płatki śniegu, których dotyk wyjątkowo mocno odczuwała na swych zaróżowionych policzkach. Zbyt mocno odczuwała i zbyt mocno go pragnęła. Orzeźwienia, otrzeźwienia i zapomnienia. Butelka, jej chłodna towarzyszka, spoczywała w dłoni, odzianej w grubą, czarną rękawiczkę. Ostatnia kropla wypełniła jej żyły płonącym nektarem bogów. Butelka roztrzaskała się o kamienie. Odłamki szkła wpadły do wody, raniąc jej gładką taflę. Zdjęła rękawiczkę i podniosła jeden z nich, chcąc poczuć idealną powierzchnię szkła. Niewielka rana, z które wysączyło się kilka nic nieznaczących kropli krwi. Kropli, które pochłonęła ziemia. Nie czuła bólu. Czuła tylko złość. Na siebie, na swoją głupotę i nierozwagę. Dlaczego mu pozwoliła? Dlaczego tak pragnęła tego dotyku? Tej bliskości.. Nawet, kiedy próbowała nie myśleć, słowa same wypełniały jej umysł, choć nieproszone. Słowa i obrazy. Te szare, niemal stalowe tęczówki. Te jasne włosy delikatnie łaskoczące jej policzki. Dłonie, które nie czyniły krzywdy, a przynosiły ze sobą przyjemność. A ona ich pragnęła, choć starała się temu zaprzeczyć...
Róża zawsze dużo myślała. Wielokrotnie zdarzało jej się zapomnieć o wszystkim, i wszystkich i po prostu myśleć. A jednak, choć bardzo się starała, w jej myślach wciąż pojawiała się jedna osoba. Chociaż próbowała ją stamtąd wyrzucić ona wracała i nie zamierzała nigdzie sobie iść. Był tak nieziemsko uparty i zadufany w sobie, że nawet w jej głowie próbował się rządzić. A ona zwyczajnie nic nie mogła z tym zrobić, a to doprowadzało ją do szału.
Od samego początku zdawała się widzieć i wiedzieć więcej na jego temat, niźli inni. Może dlatego, że nikt nie chciał go poznawać. Wszystkim wydawało się, że albo nie jest tego wart, albo to, co im pokazuje jest jego prawdziwą twarzą, a więc głębsze poznanie nie jest konieczne. Wszyscy jednak byli w błędzie. Bo choć samą siebie utwierdzała w przekonaniu o tym, jak bardzo go nienawidzi zawsze uważała, że jest wart poznania. Choćby dlatego, że był interesującą osobą. Jego złożony charakter był dla niej wyzwaniem, a ona wyzwania lubiła. Dodatkowo fakt, że nigdy nie chciał dopuścić jej do siebie nazbyt blisko pobudzał jej apetyt na jego osobą. I tak opętał ją zupełnie. Wciągnął w swoje sidła, choć sam nie zdawał sobie z tego sprawy, a i ona był zupełnie nieświadoma. I nawet nie próbowała się przed tym bronić, bo z początku nie wiedziała, że ma przed czym. A później? Później było już za późno. Pogrążyła się i zdała sobie sprawę z tego, że ma na jego punkcie swoistą obsesję. A drogi ucieczki zwyczajnie nie ma.
Mimo, że przecież żyła pomiędzy ludźmi, posiadała tak wielu znajomych i grupę wiernych przyjaciół, wciąż czuła, że jest sama. Bo tak naprawdę nikt jej nie rozumiał. I nikt nie próbował zrozumieć. W tym wypadku znów można się było dopatrzeć podobieństwa pomiędzy nią, a Malfoy'em. Skazana była na ten sam los, co i chłopak - nikt tak naprawdę nie próbował jej poznać. Większość uważała, że nie ma sensu po prostu się przy niej na dłużej zatrzymywać. Część jej nienawidziła i marzyła o tym, by zwyczajnie zniknęła z obrębu szkoły na zawsze. Innym wydawało się, że ją znają na tyle dobrze, że nie muszą rozważać jej kolejnego zachowania, bo przecież jest tak typowe. Ale w jej przypadku nic nie było typowe i jednoznaczne. I mimo, że pragnęła, by ktoś wreszcie spróbował dojrzeć prawdziwą ją nigdy nie spodziewałaby się, że właśnie jemu się to uda. Że to właśnie jemu pozwoli na to, by zbliżył się aż tak bardzo.
Ten spokój i błogostan, jaki ogarniał ją, gdy była z nim był dla niej tak bardzo niezrozumiały i nierzeczywisty, że aż zwyczajnie cudowny. I chciała go czuć zawsze, choć nie była pewna, czy do końca wie, z czym to się dla niej wiąże. Bała się. Niezwykle bała się tego, że jeśli znowu pozwoli mu się zbliżyć następnym razem w ogóle nie będzie potrafiła się od niego oddalić. Że kiedy następnego dnia znowu będą dla siebie obcymi ludźmi poczuje jego brak. A mimo wszystko nie chciała go pożądać. Nie chciała pragnąć tej bliskości. Ale na to było już chyba zbyt późno.
Czując jego słodkawy oddech, owiewający jej twarz przymknęła oczy i odetchnęła głośniej, przygryzając delikatnie dolną wargę. A potem, z dziwną nieśmiałością i niezdecydowaniem, tak bardzo do niej niepodobnymi, przysunęła się jeszcze bliżej niego i po prostu go pocałowała, nie do końca wiedząc, czy to, co robi nie zgubi jej ostatecznie. A jednak kiedy ich usta się złączyły poczuła się przez moment tak, jak gdyby byli dla siebie stworzeni. A odkrycie to było tak zaskakujące, że nie zdążyła się przed nim obronić. Odsunęła się gwałtownie od niego, jak gdyby przerażona tym, co się stało i dotknęła swoich ust koniuszkami palców, spoglądając na niego szeroko otwartymi oczami. Nie wiedziała ile to trwało, bo czas dla niej jak gdyby zatrzymał się w miejscu, jednak po pewnej chwili zrobiła coś, co zaskoczyło ją w równej mierze, co i jego zapewne - niespodziewanie znalazła się przy nim, by na powrót złączyć swoje wargi z jego.
Rose Weasley
Rose Weasley
Administrator
Prefekt

Liczba postów : 274
Wiek : 29
Czystość krwi : 1/2?
Klasa : VI
Dołaczył : 28/11/2010

http://ammarth.mylog.pl

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Scorpius Malfoy Wto Gru 21 2010, 11:47

"Nie wie, co się z nim dzieje, kompletnie nie kontaktuje, zero świadomości. Patrzy jakby przed siebie, ale dalej niż wszyscy. Może wstecz. Rozmyśla. Cóż - jest zalany w trupa. Dziwne, że potrafi pochłonąć tyle alkoholu. I papierosów. Nie potrzebuję jej. Mógłby klęknąć obok jej głowy, krzyczeć wprost do ucha, a ona i tak nie zwróciłaby na niego najmniejszej uwagi. Jego dzisiejsza dawka zapomnienia zaczęła działać według swojej powinności. Błądzi teraz własnymi ścieżkami, w utopijnym świecie. Nie mogę odwrócić wzroku, przejść obojętnie, nie mogę!... Weasley dba o to, byś patrzył - a ty zawsze będziesz patrzył, bo na nią trzeba patrzeć - do momentu poczucia winy, i dłużej, aż zrozumiesz, że właściwie nic nie zrobiłeś. To śmieszne! Ludzie są tacy nieprzewidywalni! Mógł mieć wszystko, w gruncie rzeczy miał to, więc… dlaczego teraz jest wrakiem?" Kładę się na kanapie. Wiedzą, że to moje miejsce. Unoszę rękę z różdżką i rysuję nią w powietrzu koła, kwadraty i trójkąty, precyzyjnie łącząc ze sobą poszczególne odcinki. Rozjarzone smugi dryfują nad moją głową, niby to gwiazdy na metalowym stropie; drobinki światła igrają w przestrzeni, prześlizgują się po mojej skórze: moje gwiazdy, moje niebo, moja lepsza chwila. Biorę głęboki oddech, jakbym nurkował. Zapadam się, cicho, po kryjomu, pod powierzchnię, pod wodę, ciężko w dół, na samo dno. Firmament maleje, powoli zwęża się. Gwiazdy bledną, zgiełk ucicha. Kleiste dźwięki rozszczepiają się na boki, później jeszcze raz i jeszcze, gęstsze i cięższe od wody. Cząsteczki krążą wokół mnie, zimna wstęga rozcieńczonych głosów łączy się w pierścień. Głuche echo. Słyszę głuche echo. Gdzieś ponad mną toczy się życie, ale tam, gdzie jestem, jej już nie ma. Tam, gdzie spadam, jest spokojnie i bezpiecznie. Pogrzebany w grząskiej niepamięci przez przyjaciół, pochłonięty przez żywioł... Ludzie kochają oglądać upadki innych. Niech więc patrzą..
Nie mógł pojąć, dlaczego wraz z następnymi wspomnieniami, doświadczał zupełnie różnych stanów emocjonalnych. Obecnie czuł się, jak ćpun po wstrzyknięciu heroiny – niezrozumiale wyjęty spoza ryz rzeczywistości, radosny i smutny zarazem, nieobecny duchem, jakby patrzył na siebie z daleka.

Chciałbym wierzyć, że na pewne sprawy nie mamy wpływu. Że nie posiadamy jakiejś tam nadnaturalnej mocy łączenia i rozdzielania - przynajmniej nie takiej, jak nam się wydaje. Że MY… że nie jesteśmy zwykłym przypadkiem. Żadną bajką, żadnym urojeniem, żadnym zbiegiem okoliczności, który przydarza się nieznajomym z pociągu. Chciałbym wierzyć, że jest to ponad nami. Tym razem nie mam żadnego planu, a nawet, gdyby jakiś istniał, nieważne, jak piekielnie byłby dobry, odrzucę go. Bo wierzę… bo muszę wierzyć… że po raz pierwszy w życiu wcale nie jest mi potrzebny - że wszystko jest l e p s z e i bez niego…
Ale kiedyś... wszystko było takie oczywiste! Brak odpowiedzi, wynikający z braku pytań, jasne wytyczanie planów na przyszłość i dążenie do ich zrealizowania na zasadzie fair-play; to, co nazywano „trudnością”, jemu przychodziło niczym wstanie z łóżka. A teraz...? Teraz codziennie wstawał lewą nogą, przynajmniej takie odnosił wrażenie. Starał się, ale nic mu nie wychodziło! Nagle, z dnia na dzień, musiał udawać pewnego siebie, a w obliczu zagrożenia przywoływać własny, podświadomy głosik: „W porządku, rób to, co zwykle”, nawet jeśli nie potrafił go usłyszeć, jednocześnie nie dopuszczając do myśli, że może... że może tak naprawdę nigdy go nie było...? Scorpius Malfoy zaczął żyć złudzeniami i to tymi samymi, które niegdyś obśmiewał, sądząc, że karmią się nimi tylko ludzie przegrani. Dlaczego nic nie powiedział? Bo już kiedyś usłyszał: Nie mów: „to jest ta chwila”. I nie patrz tak, jakbyś mówił o wieczności. Chwila to jedno, wielkie ‘nic’ ulatujące w przestrzeń nim zacznie stawać się wszystkim... Nie chcę tak skończyć... Wtedy zrozumiał, że czasem lepiej zachować milczenie jak najdłużej, niż zepsuć wszystko od razu jednym słowem.
Kiedy to ona wykonała pierwszy krok, kiedy zbliżyła się do niego, a ich usta się złączyły - nie wiedział jak zareagować. Nie chciał zrobić czegoś, co potem odbiłoby się przeciwko niemu. Nie miał pewności czy znowu nie grają w jakąś durną grę, która toczyła się między nimi od I klasy. Tak więc w momencie gdy się oderwała, już chciał uśmiechnąć się nieco ironicznie i odejść, ale zanim zdołał cokolwiek uczynić, po raz kolejny poczuł jej miękkie usta. Automatycznie odrzucił wszystkie myśli, które jeszcze przed momentem zaprzątały jego głowę i odwzajemnił pocałunek. Nagle powróciły wszystkie wspomnienia z dormitorium. Wspomnienia, których pragnął się wyzbyć raz na zawsze, teraz uderzały ze zdwojoną siłą. Objął ją mocno w pasie, zrobił kilka kroków w tył i oparł ją o mur szkoły, blisko którego się znajdowali.
Scorpius Malfoy
Scorpius Malfoy
Prefekt
Kapitan

Liczba postów : 110
Czystość krwi : Czysta
Klasa : VI
Dołaczył : 29/11/2010

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Rose Weasley Wto Gru 21 2010, 13:42

Siedziała zapadnięta głęboko w fotel tuż przy oknie, czytając wyjątkowo opasłe tomiszcze, jak gdyby było leciutką lekturą. Co jakiś czas spoglądała za okno, podziwiając wirujące płatki śniegu. Ogień, zamknięty w słoiku ogrzewał idealnie jej nogi, zwinięte na fotelu. Włosy opadły jej na twarz, a powieki miała lekko przymknięte. Nie skupiała się jednak na tekście. W rzeczywistości w ogóle nie wiedziała o czym jest. Od momentu, kiedy zajął swoje ulubione miejsce zapomniała w ogóle, że wcześniej czytała. Westchnęła ciężko, zatrzaskując książkę i wbijając w niego oskarżycielskie spojrzenie. Ale on nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Kreślenie przedziwnych zawijasów w powietrzu, za pomocą różdżki pochłaniało go w zupełności. A ona patrzyła i zapominała o tym, że powinna być na niego zła. Tęczowe wstęgi przeplatały się pomiędzy sobą, igrając nieznanym jej światłem w półmroku pokoju. Gwar był poza nimi. Wokoło zastygła nienaturalna cisza, jak gdyby ktoś odebrał głos osobą, znajdującym się w pomieszczeniu. Wszystko było rozmazane, niewyraźne i zamglone. Jednak tęczowe wstęgi, jego różdżką i kontury skupionej twarzy wyostrzyły się w jej oczach tak, jak jeszcze nigdy wcześniej. I wpatrywała się bez słów, oczarowana kolorami. A potem wszystko się skończyło. Opuścił różdżkę i gwar wybuchł na nowo. Ona jednak pozostała oniemiała, z lekko otwartymi ustami. Kiedy zdał sobie sprawę z tego, że na niego patrzy, odrzucił z twarzy włosy w ten sposób, którego tak bardzo nienawidziła, a zarazem który uwielbiała, po czym uśmiechnął się kpiąco. Prychnęła pod nosem, otwierając książkę i wracając do przerwanej lektury, jak gdyby nic się nie stało.
Od pewnego czasu nic nie było tak, jak być powinno. Jej życie zmieniało się z każdym dnie o kilka stopni. Stawało się jaśniejsze i jak gdyby cieplejsze. A ona tego nie rozumiała. Nie mogła pojąć, dlaczego choć wciąż wykrzykuje "nienawidzę cię" dochodzi do wniosku, że nie ma w tym tego przekonania, co dawniej. Jej świat nagle zapadł się w sobie, choć w rzeczywistości niespodziewanie urósł. Jej się zdawało, że nie ma niczego, a tak naprawdę właśnie z tego niczego wydobyło się "coś", co było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Najgorsze, że zapragnęła, by to coś trwało wiecznie, a przecież jej racjonalny umysł podpowiadał, że wieczność nie jest jej pisana. Że nic nie trwa wiecznie, a już na pewno nie coś tak ulotnego i nienaturalnego. Jednak serce, które ostatnimi czasy zaczęło częściej niż zwykle dochodzić do głosu podszeptywało, by dać się ponieść chwili. Chwili, która, jeśli tylko się jej na to pozwoli, może rozciągnąć się na wiele godzin, czy lat. Chwili, która nie kończy się tak, jak każda poprzednia. Ale przecież ona była realistką. Nie miała marzeń i nigdy nie słuchała serca, dlaczego więc teraz miałaby to zrobić?
I ona nie miała tej pewności. Wiedziała, że ostatnio nic już pewnym nie jest. Że wszystko stało się nieprzewidywalne, a ona tak bardzo tego nie lubiła. Jej życie było może i monotoniczne, ale dzięki temu przewidywalne i zaplanowane. A ostatnio stanęło na głowie...
Przyparta do muru może i nie czuła się pewnie, ale mimo wszystko, gdzieś w podświadomości miała dziwne poczucie bezpieczeństwa. I choć wiedziała, że nie powinna mu ufać, że nie powinna w ogóle do tego wszystkiego dopuszczać, a już na pewno, że nie powinna czuć się bezpiecznie, zagubiła się w jego ramionach, obejmując go równie mocno i całując z pasją. I wszystko przestało się liczyć, póki trwała ta chwila. Przestało się liczyć to, co było i to, co będzie, kiedy wreszcie się od siebie oderwą.
Rose Weasley
Rose Weasley
Administrator
Prefekt

Liczba postów : 274
Wiek : 29
Czystość krwi : 1/2?
Klasa : VI
Dołaczył : 28/11/2010

http://ammarth.mylog.pl

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Scorpius Malfoy Wto Gru 21 2010, 14:42

„Nie masz kogo gnoić. To nawet... smutne? Powiem ci, że nawet się cieszę, że ten wysterylizowany kocur mnie zawiesił. Bo ja się nie s k o ń c z ę tak szybko, jak ty...”
Wtedy, Weasley nie interesowała go aż tak. Istniała i tyle. Daj jej boże, niech sobie żyje, byle tylko z dala od niego. Reszta go nie obchodziła. Interesował się tylko swoim życiem, które jakby powoli traciło swój sens. Sam nie miał pojęcia dlaczego.. Bo o ile dawniej, zaliczanie kolejnych dziewczyn napawało go swego rodzaju satysfakcją, tak teraz.. Teraz przestało się to liczyć. Powoli wszystko traciło na znaczeniu, a blondyn czuł, że otaczają go sami kretyni i kretynki, których ambicje i c horyzonty, są tak niskie, że aż żałosne. Kręcił wtedy z dezaprobatą głową, a w jego umyśle pojawiało się pytanie, z kim on się zadaje? Nie mógł nazywać tych ludzi przyjaciółmi, bo nimi nie byli. Nikt w tej szkole nie mógł określać się mianem przyjaciela Scorpiusa Malfoy'a. Nikt. Takich osób nie było ani tu, w Hogwarcie, ani prawdopodobnie nigdzie indziej na świecie. Kiedyś Zane, pewien Ślizgon o obniżonym IQ, powiedział mu: Przecież Ty nie masz przyjaciół. I Scorp wcale nie zaprzeczył, nie rzucił w niego jakimś paskudnym zaklęciem. Odwrócił się tylko na pięcie i poszedł dalej, a z jego ust wydobyło się bezgłośne 'wiem'.
Kiedy na moment oderwał się od dziewczyny, by zaczerpnąć powietrza, spostrzegł spadające z nieba pojedyncze płatki śniegu.. Całkiem odruchowo pomyślał o zeszłorocznych świętach. Wigilia schematyczna, bez większych rewelacji. Czyli istna masakra, jakieś idiotyczne przedstawienie dla ludzi z wyższych sfer, byleby tylko udać szczęśliwą, kochającą się rodzinkę bez żadnych problemów. Zresztą... Scorpius nie był katolikiem, nie uznawał tego typu „spotkań rodzinnych”, zrobił to tylko i wyłącznie przez wzgląd na swoją matkę. Grał różne role, ale tej nienawidził wyjątkowo gorliwie. „Świetnie...”, pomyślał z sarkazmem, wdrapując się na szczyt wzgórza nieco chwiejnym krokiem. Brnąc przez grubą warstwę śniegu, klął co chwila na własną bezsilność. Dziś kończył szesnaście lat. Cholerne szesnaście lat! Dlaczego nie siedemnaście?! Wówczas mógłby użyć czarów, aby ułatwić swą wędrówkę, a tak...?! „Jeszcze moment i zamienię się w pieprzonego bałwana!”, warczał w duchu, zapinając kurtkę pod samą szyję. Dotarłszy na sam wierzchołek, przycupnął pod wierzbą, wokół której prawie w ogóle nie było śniegu. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Próbował ją „uruchomić”, ale drżały mu ręce, zresztą, nigdy nie potrafił obsługiwać tego skomplikowanego urządzenia mugolów. Podjął jeszcze kilka daremnych prób. W końcu, rozłoszczony do granic możliwości, cisnął obiema rzeczami o ziemię. Oparł głowę o szeroki pień. Był chłodny, grudniowy wieczór, kiedy zaszumiały pęki zmarzniętych, prostych jak drut gałązek wierzby; gdy z chmur zaczął prószyć gęsty śnieg i gdy w oknach domów okolicznych wiosek zapaliły się światła. Poczuł dziwne poczucie spokoju.. Tylko z dala od rodzinnej rezydencji, z dala od wszystkich potrafił poczuć się normalnie. Tylko w tym jednym miejscu, potrafił całkowicie się odprężyć.
Całował ją wiecznie, nieskończenie, głęboko i szczerze. W tamtej chwili nie czuł, że całuje swojego wroga - kogoś, do którego winien pałać wyjątkową nienawiścią - ale po prostu d z i e w c z y n ę, której musiał pokazać, że nie bez powodu cieszy się w Hogwarcie renomą mistrza... A że ową d z i e w c z y n ą była Rose Weasley, ta sama Rose Weasley, która wzbudzała w nim tyle sprzecznych uczuć, począwszy od wstrętu, a skończywszy na niepokojącym zainteresowaniu, to jeszcze bardziej skupił się na tym, by przelać swoje najgorętsze uczucia w tę jedną, jedyną czynność.
- Zagrajmy w moją grę, Weasley – zaczął łagodnie Malfoy, nie odrywając od niej wzroku. – Masz dwa wyjścia. Możesz zbudować wszystko od początku, coś... lepszego od tego wszystkiego – ruchem ręki zatoczył pewien obszar – albo... z n i s z c z y ć swoją ostatnią szansę na normalność... – mruknął. Był pewien, że, rzeczywiście, Ślizgonka wybierze pierwszą opcję i po prostu odejdzie. Sam dokładnie nie wiedział, w jaki sposób zrodził mu się w głowie taki, a nie inny pomysł. Dotrzymywał słowa danego sobie, toteż nie miał najmniejszego zamiaru zmieniać pewnych d e t a l i swej gry – jej konsekwencji. Odsunął się od niej, sprawiając, że dzieliła ich odległość kilku centymetrów, a jego szare tęczówki uparcie wpatrywały się w jej czekoladowe oczy.
Scorpius Malfoy
Scorpius Malfoy
Prefekt
Kapitan

Liczba postów : 110
Czystość krwi : Czysta
Klasa : VI
Dołaczył : 29/11/2010

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Rose Weasley Wto Gru 21 2010, 15:31

Ona miała przyjaciół. Miała ich i każdego dnia zastanawiała się, czy naprawdę są jej potrzebni. A jednak byli. I ufali jej, a ona była w stanie czasami nawet się im zwierzyć ze swoich przemyśleń, choć nie potrafiła ich obdarzyć takim samym zaufaniem, jakim oni darzyli ją. Jednak i ona nie podejrzewała, by kiedyś znalazł się ktoś prawdziwie godny jej zaufania. Ktoś, komu byłaby w stanie powiedzieć wszystko na swój temat i nie obawiałaby się, że kiedyś wykorzysta to przeciwko niej. Nie wierzyła w to, by taka osoba w ogóle istniała. Póki co zadawała się z różnymi ludźmi. Jedni byli gorsi, drudzy lepsi. Jedni znaleźli się przy niej przez czysty przypadek i już po prostu zostali, choć niejednokrotnie ona sama kpiła z nich i wyrzucała im, że są naprawdę głupi jeśli uważają, że jej w ogóle na nich zależy. Bo w rzeczywistości nie zależało jej chyba na nikim. No, może z wyjątkiem pewnej części rodziny i w jakiś pokrętny sposób także Bianci, którą traktowała nie raz jak rodzoną siostrę i taką właśnie siostrzaną miłością ją darzyła.
I jej te płatki przypominały o świętach. Świętach, od których dzielił ich niecały tydzień. Nie miała ani siły, ani ochoty jechać do domu. Tylko myśl o tym wzgórzu jakoś ją podbudowywała. W tej chwili nie widziała nic złego w tym, że prawdopodobnie gdy znowu ucieknie z domu, brnąc przez grubą warstwę śniegu, przemarzając na kość i klnąc po nosem i gdy dotrze wreszcie na wzgórze spotka go siedzącego pod wierzbą i rozmyślającego. W tej chwili wydawało jej się to całkiem dobrą rzeczą. Może nawet byliby w stanie się wreszcie dogadać. Ale kiedy tylko ta myśl przemknęła jej przez głowę natychmiast zaśmiała się w duchu z własnej naiwności i postanowiła o tym w ogóle zapomnieć. Na powrót dochodząc do wniosku, że najlepiej będzie zostać w szkole i uniknąć zarówno jego towarzystwa, jak i towarzystwa całej rodziny. Uznała jednak, że ostateczną decyzję podejmie w dzień wyjazdu.
A i ona nie pozostawała mu dłużna. I wiedziała, że nigdy jeszcze nikogo tak nie całowała. Z taką pasją i tak gorąco. Przelewając w te pocałunki wszystkie uczucia, jakie grały w tej chwili w jej sercu - pragnienie, złość i gwałtowność. I choć starała się nie myśleć o nim, jak o tym Scorpiusie, którego dotąd znała, myśli te same wkradły się do jej głowy, zakłócając nieco całe piękno tej chwili. I w pocałunek wplotła się brutalność, której zwykle nie prezentowała chłopcom, z którymi się spotykała. Ale przecież on nie był żadnym z nich. Przed nim nie musiała grać. On dostrzegał prawdziwą ją pod powłoką całego jej aktorstwa. Nie musiała starać się mu przypodobać, bo przecież i tak jej nienawidził. I kiedy o tym pomyślała zrozumiała, jak bardzo zależy jej na jego opinii. Jak bardzo chciałaby być w jego oczach dziewczyną godną jego osoby. Ale była przekonana, że nigdy taką osobą się nie stanie.
- Ja nie wiem, co to jest normalność, Malfoy - odpowiedziała zupełnie spokojnie, nie ruszając się z miejsca.
I nie chcę niczego lepszego, dodała w myślach, choć zaraz sama się za to skarciła.
Nie zerwała również kontaktu wzrokowego, choć jak zwykle zabezpieczyła pewne myśli, dotyczące jego osoby. Przełknęła dość głośno ślinę, a w jej oczach zaigrała upartość, jaką kiedyś widywano wyłącznie u Hermiony Granger. Ta upartość, którą córka odziedziczyła po swej matce i która tak denerwowała wiele osób. Upartość, a także ciekawość, która nie pozwoliła jej się w tej chwili ruszyć z miejsca...
Rose Weasley
Rose Weasley
Administrator
Prefekt

Liczba postów : 274
Wiek : 29
Czystość krwi : 1/2?
Klasa : VI
Dołaczył : 28/11/2010

http://ammarth.mylog.pl

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Go?? Wto Gru 21 2010, 15:46

Albus nie przepadał za przyjęciami jak i innego rodzaju imprezami. Dzisiejszego dnia wolał się uwolnić od zgiełku ludzi, którzy tańczyli na sali, jak i wielu ciekawskich osób które bez żadnego skrępowania przyglądali mu się. Od czasu gdy rozniosła się plotka o jego angażu do reprezentacji Anglii. Jego aktualne życie stało się piekłem, szczególnie przez Ślizgonów którzy cały czas mu dokuczali i dogadywali dziwne teksty pod jego adresem. Jednak on postanowił się w ogóle tym nie przejmować. Poza tym to nie było ważne.
Posiadał w końcu prawdziwych przyjaciół a to było dla niego najważniejsze. A do tego zdobył dziewczynę w której się podkochiwał po kryjomu, od dłuższego czasu. Wiedział, że Rose i James nie dadzą mu żyć gdy odkryją iż zaczął się spotykać z Shannon. Szczególnie Rose, która nigdy nie rozumiała jak on może w ogóle zadawać się z tą dziewczyną, ale w końcu on nigdy nie mówił mu z kim ma się spotykać. Za wyjątkiem Scorpiusa Malfoya. Albus nie mógł zrozumieć jak ona może się z tym osobnikiem spotykać, w końcu ich rodziny od zawsze byli wrogami. Wiedział, że Rose jest inteligentna ale czasami robi wszystko na przekór rodzicami i może tak jest i tym razem. Jednak Al chyba nigdy by jej nie wybaczył gdyby zamiast rodziny oraz miłości, która w niej panowała wybrała Malfoya.
Rose była dla niego nie jak kuzynka, ale bardziej jak siostra o którą zawsze się martwił i chronił ją w razie potrzeby a także kłamał w jej obronie. Poza tym praktycznie tylko ona znała wszystkie jego tajemnice i obawy, a teraz wszystko to poszło na marne. Ich cała wielka przyjaźń bo wybrała Malfoya, jego najgorszego wroga. Tego nigdy jej nie wybaczy!
Albus chodził sobie bez celu po ogrodzie gdy zauważył Malfoyra i Rose, którzy się całowali. Przez chwilę patrzył na nich oniemiały, bo nie mógł uwierzyć w to co widzi. Poczuł teraz wielką nienawiść do blondyna, Malfoya. Szybko podbiegł w ich stronę. Odepchnął z całej siły Malfoya od Rose, a w następnej sekundzie już trzymał różdżkę w ręce.
- Odczep się od niej, Malfoy. Chyba, że chcesz mieć z moją rodziną do czynienia. Powiedziałem to raz i powtórzę jeszcze raz: Nie pozwolę by ktokolwiek cierpiał przez Ciebie. A ty- powiedział stanowczo w stronę Rose.
- Nie mogę uwierzyć, że zadajesz się z tym idiotą. Najwidoczniej to wszystko, co mówią o Tobie to prawda, a ja byłem ślepy milcząc przez te wszystkie lata... Ale koniec tego, Rose. Kochasz tego kretyna, wroga naszej rodziny? Mów!!!- powiedział a raczej prawie na nią krzyknął.
W jego oczach widać było złość, a także iskierki nienawiści. Nigdy się nie spodziewał, że Rose może być bardziej podobna do Malfoya i Slytherinu, ale skoro tak jest to najwidoczniej nie jest godna zaufania Albusa. Był bardzo zawiedziony.

Go??
Gość


Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Scorpius Malfoy Wto Gru 21 2010, 20:53

Można spokojnie powiedzieć, że wina leżała po stronie Scorpiusa. W końcu to on nie dopuszczał do siebie ludzi i do z własnego wyboru. Mimo tłumu otaczających go osób, był cholernym samotnikiem. Nasuwa się więc pytania, czemu zachowywał się właśnie tak, jak skończony kretyn? Ano dlatego, żeby utrzymywać reputację. Co to by był za Malfoy, który prowadziłby życie odludka. To było po prostu niemożliwe, a on nie chciał akurat tej reguły wyłamywać. Poza tym, całkiem dobrze mu się żyło. O dziwo. Nie musiał troszczyć się o nikogo, na nikim mu nie zależało. Żył tylko i wyłącznie dla samego siebie. Już od najmłodszych lat dążył do perfekcjonizmu, co teraz odbijało się na nim. Jednak on, ha, nigdy by się do tego nie przyznał. Nigdy by się nie przyznał, że gra na fortepianie. Wiązało się to bowiem z tym, że jakieś uczucia musiał posiadać. W końcu zatwardziali ludzie, nie doceniają czegoś takiego, jak muzyka. On muzykę k o c h a ł. Potrafił całkowicie się w niej zatracić, zapomnieć o całym otaczającym świecie. Takie uwielbienie muzyki, wiązało się ze swego rodzaju wrażliwością. A on publicznie nie mógł sobie na coś takiego pozwolić. Nie mógł być słaby, tak jak Potter i ta jego głupia Gryfonka. Scorpius nigdy w życiu nie przyznałby się do swoich uczuć, nie od razu, nie tak.. zwyczajnie. To byłoby za proste, a on bardzo chętnie sam komplikował sobie życie. Bo przecież z własnej woli wpadł na pomysł z tą gierką, i z własnej woli całkowicie nieświadomie, zbliżył się do Rose bardziej, niż do jakiejkolwiek innej dziewczyn. Na początku było to czystą rozrywką, grą, bez żadnego angażowania się. Później niespodziewanie zaczynało go interesować, gdzie ruda przebywa, co robi, czemu jej nie ma na śniadaniu.. Zaczęła go obchodzić! Tak zwyczajnie..
Zbliżały się święta – fasady, wysublimowane przygotowania, (nie)szczere uśmiechy i życzenia. „Dobrych ocen w szkole, szczęścia, miłości, zdrowia...!”, tłukło mu się po głowie wrednym echem. Ciekawe czy udałoby mu się je zgładzić, gdyby z całej siły uderzył ciałem o mur? Złudne marzenia... ale... może wykonalne...? Wycelował swoje bezsenne spojrzenie w odległe obszary. Właściwie nie mógł stwierdzić z całą pewnością, na co patrzy, jeśli wokół niego rozciągała się gruba płachta mgły, zaś podeń kilkadziesiąt metrów mroźnej przepaści. Mgła była zimna, ale nie taka, jak kiedyś, czyli miękka i jedwabista - nie taka, jak wtedy, gdy... „Cisza... cisza! Niezmącona... bez wspomnień, bez pamięci...”, zawołał w myślach, jakby nad głową zaświeciła mu się czerwona lampka ostrzeżenia. Przymknął lekko oczy, czując na twarzy nieprzyjemnie kujący dotyk drobnego śniegu. Nie chciał wracać do domu, po raz kolejny. Do ludzi tak sztucznych, jakby wręcz martwych.. O ile ciekawiej zapowiadały się święta w szkole. Samotność.. Wszystkie te niewyrośnięte dzieciaki zniknął na trochę i będzie miał spokój. Koniec z wszechobecnym gwarem rozmów i śmiechów. Tak.. wszystko to wydawało się takie kuszące, a takie odległe zarazem.. Uśmiechnął się kącikami ust i spojrzał ponownie na dziewczynę. Słysząc jej słowa, kiwnął tylko głową. Skłamałbym teraz, gdybym napisał, że Malfoy się nie ucieszył. On aż podskoczył w duchu! Jednak ciągłe nakładanie maski sprawiło, że dosłownie nic nie było po nim widać. Nawet jak chciał aby było inaczej. Lecz na jego twarzy ciągle widniał ten delikatny, ledwo zauważalny uśmieszek. Już miał pochylić się aby po raz kolejny ją pocałować, gdy usłyszał ten znienawidzony przez siebie głos. Prychnął ironicznie pod nosem i objął Weasley ramieniem. Z tego co pamiętał, nie była ona w przyjaznych stosunkach z kuzynem, więc w razie jakichkolwiek uszczerbków na zdrowiu psychicznym lub fizycznym, nie będzie się czepiała.
- A czy widzisz, żebym ją teraz krzywdził? - rzucił z nieskrywanym rozbawieniem. Chociaż.. nie, to nie było rozbawienie. Zdecydowanie nie. To była złość, wściekłość, skrywana pod sarkastycznym głosem i ironicznym spojrzeniem. Blondyn nigdy nie miał problemu z zaklęciami zakazanymi. Dziadek uczył go już od dziecka. Wiedział, że w razie czego, musi być pewny. Musi naprawdę chcieć rzucić dane zaklęcie. Nie może okazać się za słaby. Takie chwile słabości bowiem kosztują. W prawdziwym życiu płaci, a raczej płaciło się za nie nawet śmiercią.
- Wracaj do tej twojej.. jak jej tam było i przestań się mieszać. Nie mam dziś humoru żeby się z Tobą użerać. I stul wreszcie pysk, bo za dużo gadasz. - dodał już całkowicie obojętnym tonem. Obecność Albua po prostu mu ciążyła. Był dla niego taką natrętną muchą, która go denerwuje. W dłoni obracał różdżkę, nie chcąc jej użyć bez wyraźnej konieczności. Nie uśmiechało mu się aby narobić sobie problemów, a gdyby podniósł różdżkę na tego kretyna, z pewnością by je miał. Nie umiałby się wtedy powstrzymać, aby czymś mu przywalić. Czymś, na co on jest za słaby, lub po prostu czego on boi się użyć.
Scorpius Malfoy
Scorpius Malfoy
Prefekt
Kapitan

Liczba postów : 110
Czystość krwi : Czysta
Klasa : VI
Dołaczył : 29/11/2010

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Rose Weasley Wto Gru 21 2010, 23:35

Z Rosie było podobnie. Nie mogła być odludkiem. Nie mogła pozwolić sobie, żeby ludzie tak o niej myśleli, choć przecież utrzymywała, że gówno obchodzi ją zdanie innych. A jednak się z nim liczyła. Istotnym było dla niej, by uważali ją za, swego rodzaju, królową Slytherinu, jak się po cichu i potajemnie tytułowała, choć każdy doskonale wiedział, że zasługuje na ów tytuł. Przed nią jedyną osobą, która nań zasługiwała była Narcyza Malfoy - babka owego blondyna, który ostatnio stanowił jej życiowy problem. Przed nią była jeszcze Bellatriks, ale jej zupełnie nie zależało na "tytułach". Miała przecież ważniejsze problemy na głowie, które tak na dobrą sprawę zupełnie nie dotyczyły Narcyzy. Śmieszne, ale Rose wiedziała bardzo wiele na temat tych sióstr. Choćby dlatego, że sama pani Malfoy po wojnie stała się osobą całkiem towarzyską i rozmowną, i nie gardziła pogawędką nawet z Weasley'ówną. I Rosie udało się kiedyś na nią wpaść, a potem od słowa do słowa... Rozmawiała z nią wiele. Można powiedzieć godzinami. Ale nikomu się do tego nie przyznała. Ona także była powodem, dla którego tak bardzo zainteresowała się Scorpiusem. Dzięki niej wiedziała też tak wiele na temat jego rodziny, choć na temat jego samego ciężko było dowiedzieć się czegokolwiek od osoby innej, niźli Scorpius Malfoy...
Prawdziwą miłością Rose były eliksiry. Potrafiła poświęcić im całą siebie i tak naprawdę nie miała najmniejszego pojęcia po kim odziedziczyła talent do nich - w końcu ani matka, ani ojciec, ani dziadkowie nie byli prymusami w tej dziedzinie. W niej natomiast odezwały się jakieś geny recesywne. Po prostu chłonęła każdy przepis niczym spragnione korzenie chłoną wodę. Przyswajała nawet najtrudniejsze receptury z taką łatwością, jak gdyby były dziecięcą wyliczanką. I mogła rozmawiać na temat mikstur godzinami. Opowiadała o nich tak, jak gdyby były żywymi istotami, które darzyła największym szacunkiem.
Róża pamiętała święta, które były przyjemne. Ale była wtedy całkiem mała. Miała może osiem lat? Najwyżej. I było dobrze. Tylko najbliżsi (plus Potterowie, ale ci, mimo wszystko, zaliczali się do tych najbliższych) i całkowity spokój. Radio grało cicho, mącąc ciszę przedpołudnia, na kominku płonął ciepły płomień, a w piekarniku dochodziła kura. Hugo był całkiem mały, bawił się w kącie kolejką, którą dostał od wujka. Ojciec i Potter siedzieli na kanapie, sącząc kawę i rozmawiając przyciszonymi głosami. Matka i ciotka krzątały się po kuchni, co chwilę wymieniając pokrzepiające uśmiechy. James i Albus latali na miotłach na podwórku, choć mróz był naprawdę okropny i sama Rose nie miała najmniejszej ochoty opuszczać ciepłego domu. Lily nuciła pod nosem mugolską kolędę, ubierając ulubioną lalkę w najładniejszą szatę. I było zwyczajnie. Bez sztucznych uśmiechów i przesłodzonej atmosfery. A kiedy kurczach wreszcie się upiekł zasiedli do kolacji. Przekomarzali się, dogadywali sobie i rzucali w siebie ziemniakami, a ich matki karciły ich dla zasady. Ojcowie za to śmiali się głośno, gdy Albus w pewnym momencie wpadł pod stół, unikając widelca Jamesa. Po raz ostatni cieszyła się, że spędza święta z rodziną...
Ten delikatny uśmiech sprawił, że odpowiedziała mu tym samym - równie delikatnym, ledwo zauważalnym uśmieszkiem. I tak samo jak on, w głębi duszy wleciała niemal do samego niemal do samego nieba, rumieniąc się bardzo delikatnie. A potem wszystko runęło. Spadła gwałtownie na ziemię, jak gdyby ktoś podciął jej skrzydła i obiła sobie poważnie wszystkie kości. Zgrzytnęła zębami i wysunęła się lekko przed Scorpiusa, wiedząc, że jeśli to zrobi Albus go nie zaatakuje, a nie chciała by przez nią jej kuzyn wylądował w szpitalniaku. I najgorsze było to, że jeszcze do niedawna mogła nazwać Pottera juniora swoim najlepszym przyjacielem. Odkąd jednak zaczęła spotykać się z Malfoy'em wszystko się zepsuło. Co gorsza wcale nie czuła się winna. Uważała, że to jemu brak tolerancji i zrozumienia. Skoro ją naprawdę kochał jak siostrę, ufał jej i był jej najlepszym przyjacielem powinien był obejść się zarówno z nią, jak i jej "chłopakiem" o wiele delikatniej i uprzejmiej...
Nie mogła tak po prostu zmilczeć i zignorować jego słowa. Powstrzymała dłonią rękę Scorpiusa, w której trzymał swą różdżkę, ale za to wyjęła zza podwiązki swoją własną i wycelowała ją w kuzyna.
- Po pierwsze - jak śmiesz w ogóle mówić do mnie w taki sposób - wycedziła przez zęby - to, że jesteśmy rodziną nie daje ci prawa dyktowania mi tego, co powinnam robić. Nie daje ci prawa rządzenia moim własnym życiem. - Dodała, unosząc z wyższością głowę. - Po drugie - jeśli to, co powiedziałeś było szczere, w ogóle nie mamy o czym rozmawiać. Jeśli naprawdę wierzysz w to, co mówią na mój temat, to nie zamierzam wyprowadzać cię z błędu, bo nie ma w ogóle potrzeby, abym się wysilała - mruknęła, przewracając różdżkę pomiędzy palcami - A po trzecie - nawet jeśli coś do niego czuję, to tobie nic do tego. Ty możesz sobie kochać kogo chcesz, to i ja mogę! - wysyczała jadowicie, zbliżając się do niego niebezpiecznie i nie przestając w niego celować.
Co z tego, że jej słowa nie były do końca szczere? Nie miała pojęcia, co w ogóle czuje do Malfoy'a. Nie wiedziała, czy wciąż go nienawidzi, czy w tej chwili to uczucie się zmieniło. Ale wiedziała jedno - nie zamierza rozmawiać na ten temat z Albusem. A na pewno nie w tej chwili.
- I nie musisz udawać mojego ojca - umiem o siebie zadbać. A on - tu wskazała głową na Ślizgona - póki co jeszcze mnie nie skrzywdziła - mruknęła, mając świadomość, że to, o czym mówiła mogło wydarzyć się każdej chwili - za bardzo się przed nim odsłoniła, ale nie zamierzała się w tej chwili z tego wycofywać; nie po tym, co powiedziała Albusowi...
Rose Weasley
Rose Weasley
Administrator
Prefekt

Liczba postów : 274
Wiek : 29
Czystość krwi : 1/2?
Klasa : VI
Dołaczył : 28/11/2010

http://ammarth.mylog.pl

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Go?? Sro Gru 22 2010, 09:03

Albus mimo osób z którymi często spędzał czas w pokoju wspólnym Gryffindoru to lubił czasami wymknąć się ze swojego, wręcz idealnego świata i pobyć w samotności. Nie był odludkiem, może nie do końca. W tych chwilach czuł się wolny, nie musiał wdawać się w potyczki ze swoim bratem, Jamesem ani nikomu w około udowadniać, że zasługuje na miano syna słynnego Harrego Pottera. Chodził często do sowiarni lub na błonia czy na boisko do quidditcha, gdzie czuł się wolny i był sobą. Od zawsze kochał muzykę jak i quidditch. Jego rodzice nigdy nie rozumieli, przynajmniej nie do końca co go tak bardzo urzeka w dźwiękach muzyki. Albus różnił się od reszty swojego rodzeństwa. Był w pewnym stopniu nieśmiały i obawiał się zaufać ludziom. Mimo wszystko czasami przybierał twarz bohatera, był wtedy odważny i gotowy na wszystko w obronie przyjaciół, miłości i rodziny.
Albus ze szkolnych przedmiotów najbardziej uwielbiał Obronę Przed Czarną Magią i to na niej skupiał się najbardziej. Był w niej najlepszy. W końcu z SUM-ów dostał Wybitny. Na razie nie posiada dalszych planów na przyszłość, choć rodzice mu doradzają by zrobił to jak najprędzej. On po prostu na razie o tym nie myśli, zbyt dużo się dzieje w jego aktualnym życiu, a po za tym uważa że przyjdzie jeszcze na to odpowiedni czas. Wie jedno, że pragnie jak na razie poświęcić się całkowicie quidditchowi i to dlatego ćwiczy praktycznie codziennie, po kilka godzin o czym nikt praktycznie nie wie. Kocha po prostu latać na miotle i ćwiczyć to nowe techniki i tajniki w grze quidditcha, które czasami są bardzo niebezpieczne. Albus spadł kilka razy z miotły, ale to nie sprawiło że zrezygnował z tego, co kocha. W tych właśnie momentach wziął jeszcze bardziej do pracy, bo pragnie być najlepszy, a tylko ciężka praca to sprawi.
Albus wspominał ostatnie święta, które razem spędzili i wtedy wszystko było idealne, praktycznie żadnych problemów. Może oprócz tych co zawsze. Rose i Albus zawsze sporo czasu spędzali razem, nie tylko w szkole ale i gdy przyszły wakacje. Jednak odkąd zaprzyjaźniła się z Malfoyem, jego świat runął. Jego najlepsza przyjaciółka zaczęła chodzić z jego najgorszym wrogiem, nie był w stanie tego zaakceptować, nawet jeśli by chciał. Bardzo go zabolało, że zamiast rodziny i ich przyjaźni wybrała Malfoya, ale najwidoczniej tak musiało być. Al był bardzo uparty w pewnym kwestiach i nie zamierzał jej przepraszać za to, że nienawidzi jej " chłopaka". Prędzej by umarł niż by to uczynił.
- Dobrze wiesz, że nie jesteśmy tylko rodziną. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi i fakt, że zaczęłaś spotykać się z tym kimś. Nie sprawi, że zapomnisz o tym wszystkim co było przed tym jak zaczęłaś z nim chodzić- powiedział bardzo spokojnym głosem.
- Ja nie chcę rządzić twoim życiem, tylko chciałbym żeby było tak jak kiedyś, przed nim ale to chyba niemożliwe. Jasne, Rose już to widzę... Poza tym na pewno już wiesz, że spotykam się z Shannon, ale na pewno Cię to nie obchodzi bo nie posiadasz serca i własnych uczuć. Mówiłaś, że twoje chodzenie z tym kretynem to tylko gierka, ale to nieprawda. Zamiast rodziny i naszej przyjaźni, wybrałaś tego kretyna. Nie masz zielonego pojęcia w co się pakujesz, Rose- powiedział stanowczym głosem i wycelował w nią różdżką. Dawniej byli przyjaciółmi, a teraz wyglądało jakby nagle zostali wrogami.
- A ty, Malfoy się zamknij! Bo dzisiaj nie panuje nad emocjami- rzucił w jego stronę.
- I co zaatakujesz mnie, Rosie. Naprawdę przez te wszystkie lata Ci wierzyłem i ufałem, ale najwidoczniej dla Ciebie to nie było nic warte. To przykre- odparł.

Go??
Gość


Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Scorpius Malfoy Sro Gru 22 2010, 11:26

Zwykłe przedmioty, na które nikt normalny nie zwracał zbytecznej uwagi. Stały tam, gdzie stać powinny. Czasem je przewracano, oblewano alkoholem, przypalono przez nieuwagę papierosem; siadano na nich, patrzono na swe odbicie, pisano na nich słowa mniej i bardziej ważne, zaglądano przez nie, wchodzono, wychodzono, trzaskano z hukiem... przymykano z cichym szmerem... i myślano na nich, i Bóg wie, co jeszcze na nich robiono... Rzeczy umarłe, martwe, nieistotne... ale potrafiły ranić. Potrafiły przywołać wspomnienia, potrafiły postawić przed oczyma zarumienioną twarz, potrafiły odtworzyć poszczególne sceny, potrafiły powiedzieć: „Strach jest dla ofiar, Weasley... potrzebuje cię”. Bez żadnych zahamowań wpuszczały do pokoju namolny wiatr, który opowiadał jakąś niestworzoną historię o dziewczynie, chłopaku i niebiańskim tańcu wśród kanonady płatków śniegu... Ale nikt nie chciał słuchać tego plotkarza, bo jak to tak? Malfoy i Weasley? Razem? Niemożliwe... Razem występują tylko w „Historii Magii”, na jednej karcie w spisie treści... i nic więcej... Nic. Scorpius – mimo iż usilnie próbował – nie wymyślił żadnego racjonalnego wyjaśnienia dzisiejszej pomyłki, nie doznał żadnego zbawiennego olśnienia, które zazwyczaj przychodziło kilka minut po powstaniu danego problemu. I to chyba tak naprawdę najbardziej go denerwowało.
Kto by przypuszczało, że sytuacja, która miała miejsce w dormitorium ponownie się powtórzy.. Malfoy sądził, że jego życie wróciło do normy, a jedyną rzeczą, która wydawała się najwłaściwsza w tej sytuacji, było nadrobienie tego jakże straconego czasu i odzyskanie autorytetu w oczach kumpli. Impreza tu, impreza tam, kac od stóp do głów, chwila nauki, znowu impreza, znowu kac... Aż w końcu zapomnienie. Jednak, jak się miało wkrótce okazać, owo zapomnienie nie trwało tyle, ile w istocie chciałby, żeby trwało. Pewne sprawy same o sobie przypomniały... A teraz co.. Znacie to uczucie,‭ ‬gdy cały świat nagle zamiera,‭ ‬a wy nie możecie uwierzyć w to,‭ ‬co się właśnie wydarzyło‭? ‬Oddech się urywa,‭ ‬krzyk przeradza w szept,‭ ‬a myśli zwalniają swój szaleńczy bieg,‭ ‬przez co jeszcze trudniej jest cokolwiek zrozumieć.‭ To właśnie był ten moment..I wszystko trwałoby dalej, gdyby nie ten kretyn. Właśnie to najbardziej zdenerwowało Scorpiusa. Wściekłość powoli w nim wzbierała. A mówił mu, żeby się przestał wtrącać.. Słuchając powoli słów Rose, nie miał pojęcia, co myśleć. Powinien się cieszyć, że odniósł już jakiś sukces! Pokłócił ją z własnym kuzynem! Ale.. o dziwo wcale nie triumfował. Jedynymi uczuciami, które teraz odczuwał były wściekłość i zdumienie. Nic nie dał jednak po sobie poznać, na nowo przywidział ten lodowaty wyraz twarzy, z którego aż biła pewność siebie i stanął obok Weasley, wyciągając swoją różdżkę, doskonale dopasowaną do jego ręki. Nie miał zamiaru stracić takiej szans. Albus sam wkroczył na ich terytorium.. W tej chwili oboje go nienawidzili, a jak już było wspominane, kiedy stawali obok siebie, po jednej stronie, byli nie do pokonania. Bo gdy walczyli przeciwko sobie, nawzajem się wyniszczali. Nie potrzebowali do pomocy nikogo.
- Powtórzę po raz drugi, nie chce robić tu teraz scen, więc się zamknij, Potter. To TY jesteś przykry. - zakończył wręcz znudzonym tonem. Denerwowało go, to odgrywanie skrzywdzonego przez Albusa. Scorp nie wiedział, czemu chłopak się łudził, że Rose jest taka, jak reszta jego rodziny. Gdyby tak było, wylądowała by w Gryffindorze, a nie w Slytherinie, gdzie panował spryt, przebiegłość i intryga. Nawet blondyn wreszcie to zrozumiał, że nie trafiła tam za piękne oczy i uśmiech. Uśmiechnął się ironicznie i przyłożył różdżkę do gardła chłopaka. Gdyby chciał, już wcześniej powiedziałby Sectumsempra, ale nie zrobił tego. Nie wykorzystał swojej jedynej okazji, co już stanowiło swego rodzaju wyczyn. Starał się nie słuchać tego, co wygadywał ten idiota. W innych okolicznościach już by leżał, za nazywanie go kretynem i to jeszcze w jego towarzystwie.
Scorpius Malfoy
Scorpius Malfoy
Prefekt
Kapitan

Liczba postów : 110
Czystość krwi : Czysta
Klasa : VI
Dołaczył : 29/11/2010

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Rose Weasley Sro Gru 22 2010, 13:35

Nigdy nie była nieśmiała. Zawsze była ponad wszystkimi, o krok przed nimi. Nigdy nie miała problemów z wyrażaniem swoich opinii, z działaniem, wychodzeniem przed szereg, odzywaniem się, gdy wszyscy inni milczeli. Pamiętała słowa matki, gdy była jeszcze dość małym dzieckiem. Całą sytuację pamiętała jak przez mgłę, ale słowa pozostały niezwykle wyraźne. Już wtedy Hermiona zauważyła, że jej córka ma zdolności przywódcze. "Kiedyś zostanie kimś. Kimś wielkim i znaczącym. Zobaczysz...", powiedziała wtedy do swego męża, podczas gry Róża rozstawiała po kątach kuzynostwo - nawet to starsze - a ono słuchało jej bez słowa sprzeciwu. Miała w sobie moc, charyzmę. Potrafiła pociągnąć za sobą wszystkich.
Bardzo rzadko zdarzały się momenty, gdy była czyjąś ofiarą. Niemal zawsze to ona dominowała i krzywdziła, jeśli zachodziła taka konieczność, a czasem i bez wyraźnego powodu. Dlatego też strach był jej obcy. Przynajmniej zazwyczaj. Ale bywały momenty, gdy, mimo że wcale nie czuła się ofiarą, odczuwała strach. I nie dlatego, że mogłaby zostać skrzywdzona, ale dlatego, że sama mogłaby skrzywdzić. Albo dlatego, że coś wspaniałego po prostu mogło by zniknąć, prysnąć niczym bańka mydlana. Tak było właśnie teraz. Podświadomie czuła strach, który niemal ją paraliżował. Bała się, że jeśli w tej chwili coś zakłóci tę chwilę ona już nigdy się nie powtórzy. Że to będzie koniec. A ona, zupełnie wbrew sobie pragnęła, by ten koniec nie nastąpił nigdy, co zresztą bardzo ją dziwiło. I chociaż do tej pory dałaby wszystko, żeby ktoś przerywał jej rozmowy i spotkania ze Scorpiusem w tej chwili chciała, by byli sami, jak tylko długo jest to możliwe.
Zastanawiała się momentami, dlaczego tak właściwie doszło do tego, że stali się największymi wrogami. I dlaczego w tej chwili zachowywali się tak, jak gdyby ta ich wrogość i wcześniejsza nienawiść w ogóle nie istniały, nie liczyły się; były całkowicie bez znaczenia. I choć jeszcze wczoraj za wszelką cenę próbowała zapomnieć o tym, co zrodziło się pomiędzy nimi, to w tej chwili robiła wszystko, by utrzymać te wspomnienia, jak gdyby miały być ostatnią rzeczą, jaka jej po nim zostanie. On zapomnienia szukał w kieliszku i imprezach - ona w książkach i butelce rumu, czego absolutnie nie mogli zrozumieć jej znajomi. Chociaż zapraszana była na te same imprezy, co i on, za wszelką cenę starała się z nich wykręcić, wiedząc, że z całą pewnością go tam spotka, a tego bardzo nie chciała. Ale kiedy siedziała samotnie w dormitorium, czy bibliotece, przepisując notatki, pisząc wypracowania i ucząc się nowych zaklęć, zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo chciałaby być tam teraz ze wszystkimi znajomymi. Jak bardzo chciałaby go zobaczyć...
Najgorsze było w tym wszystkim to, że nie chciała być przeciwko Albusowi. Ale nie widziała innego wyjścia. Przede wszystkim - to on stanął po drugiej stronie barykady, nawet nie próbując jej zrozumieć. Nie próbując dowiedzieć się, dlaczego tak właściwie postępuje tak, a nie inaczej. I właśnie to Rose miała mu najbardziej za złe. To, że nie próbował poznać jej zdania, ale słuchał słów innych i oceniał ją przez ich pryzmat, zapominając, że byli przyjaciółmi i powinni darzyć się większym zaufaniem.
- Jesteśmy, mam taką nadzieję. A skoro tak, to może spróbowałbyś mi zaufać i zrozumieć, a nie od razu mnie atakować? - powiedziała nad wyraz spokojnie. - Nie bądź żałosny, Al. Wiesz, że nie obchodzi mnie to, że z nią chodzisz, tylko dlatego, że jej zwyczajnie nie znoszę. Ale z tego co pamiętam, to nigdy nie zrobiłam ci z tego powodu takiej awantury, jak ty w tej chwili robisz mi - mruknęła, splatając ręce na piersi - i nie przestałam się z tobą przyjaźnić z tego powodu. Nie zaczęłam grozić ci różdżką i mówić, że "to co inni mówią na twój temat to prawda" - zacytowała jego słowa, uśmiechając się z wyjątkową ironią.
Westchnęła ciężko, widząc, że jeszcze chwila, a rozgorzeje tu najprawdziwszy pojedynek, czego, wbrew pozorom, nie chciała być świadkiem.
- Skąd możesz wiedzieć, co jest prawdą, a co nie? Skąd możesz wiedzieć, że to nie jest tylko gra? - zapytała cicho, nie próbując nawet podnieść na niego głosu.
Jej spojrzenie zdawało się być absolutnie obojętne i chłodne, choć w głębi niej samej płonął w tej chwili ogień piekielny, spalając ją od środka i domagając się wybuchu, do którego jednak nie chciała dopuścić.
- Scorpius ma rację - powiedziała powoli, znów się zapominając i używając jego imienia - to ty jesteś przykry - powtórzyła słowa blondyna - nie zrobiłam ci nic, za co mógłbyś mnie tak traktować. Najlepiej by było, gdybyś sobie stąd poszedł i ochłonął - spojrzała na niego sugestywnie.
Oni byli tu pierwsi, a ona wcale nie zamierzała się stąd ruszać. Dlatego też spodziewała się, nie! ona wymagała od niego, aby po prostu odszedł, nim ktoś użyje jakiegoś wyjątkowo paskudnego zaklęcia.
Rose Weasley
Rose Weasley
Administrator
Prefekt

Liczba postów : 274
Wiek : 29
Czystość krwi : 1/2?
Klasa : VI
Dołaczył : 28/11/2010

http://ammarth.mylog.pl

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Go?? Sro Gru 22 2010, 15:53

Albus nigdy nie mógł zrozumieć zachowania Rose w stosunku do Malfoya. Przez niektóre, długie wieczory wyśmiewali się z niego a ona wtedy nie była tak ironiczną osobą jaką stała się teraz. Wiedział, od zawsze że jest Ślizgonką i nic tego nie zmieni, ale jej serce i charakter przeszedł samego siebie. Nie chciał przyznać się do błędu ani do faktu, że Rose jest tzw. "czarną owcą" ich rodziny. Wszyscy od zawsze mu to powtarzali, ale on nigdy nie chciał wierzyć w słowa innych. Ufał jej, choć doskonale wiedział że czasem nie powinien. Stał za nią murem, kłamał przed jej rodzicami, gdy wszyscy się od niej odsunęli. A teraz okazuje się że brata się z Malfoyem, co było o wiele gorsze od samej śmierci.
Myślał, że jego życie jest w pewnym sensie bańką mydlaną, ale gdy dostał swój pierwszy list by uczyć się w Hogwarcie. Czuł się szczęśliwy. Jednak nigdy, nikomu nie mówił o tym co się stało gdy nałożył Tiarę Przydziału na głowę. Tiara powiedziała mu, że idealnie pasowałby do Slytherinu ale on odmówił, bo bał się wstydu i odepchnięcia ze strony, reszty swojej rodziny. I tak trafił do Gryffindoru. Nikomu o tym nie wspominał, nawet Rose czy Shannon. Bał się ich reakcji. Ostatnimi czasy bardzo często zastanawiał się jak jego życie wyglądałoby gdyby został Ślizgonem. Może ze Scorpiusem by się dogadywali. Albus nie był taki jak James, był zupełnie inny. Przyglądał się Malfoyowi i nienawidził go tylko dlatego, bo tak należało czuć ze względy na ich rodziny, nie widział w tym nic poza tym.
W sumie bardzo dobrze się stało, że został Gryfonem, chyba umarłby ze wstydu gdyby był Ślizgonem. On nigdy nie był aż tak odważny jak Rose, ale był świetny w pojedynkach. Kilka razy już pojedynkował się z Malfoyem i nigdy nie przegrał, ale z Rose to co innego. Była genialna w pojedynkach. Sam czasami rozmyślał, że żaden normalny chłopak nie mógłby przejść obok niej obojętnie bo miała coś w sobie.
Albus nigdy nie chciał być przeciwko niej, ale nie mógł chociaż polubić Scorpiusa, to było po prostu niemożliwe. On próbował ją zrozumieć, ale nie był w stanie, to było trudniejsze od niego.
- Wybacz, Rose... Ja nie chciałem Cię prowokować i ja... nie chcę być twoim wrogiem, nie potrafię nim być. Zbyt wiele przeszliśmy razem, zbyt wiele nas dzieli ale także łączy. Ale po prostu nie rozumiem dlaczego tak postępujesz. Wiem, że ostatnio jestem niedostępny i to moja wina, że się od siebie oddaliśmy. Ale chcę Cię wysłuchać i pragnę Cię zrozumieć, Rosie- powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy.
- A no tak, różdżka... ja nie grożę Tobie, ale nie mogę znieść tego osobnika. Daj znać gdy zechcesz porozmawiać bez niego- spojrzał na Malfoya.
Wolnym krokiem podszedł do Rose, od tyłu i szepnął jej do ucha:
- Nie ważne, co się stanie. Ja zawsze będę po twojej stronie, nigdy w to nie wątp, Rosie. Kocham Cię. Daj mi znać gdybyś chciała porozmawiać- szepnął jej do ucha.
- Jestem bardzo spokojny, Rose ale skoro wolisz bym sobie poszedł to tak zrobię. Pa, Rose. Na razie, Malfoy- odparł i cmoknął delikatnie Rose w policzek. Po czym poszedł w stronę wejścia do Sali.

Go??
Gość


Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Scorpius Malfoy Sro Gru 22 2010, 16:42

Ludzie zawsze marzyli o tym, by uwolnić się od więzów ciążenia, swobodnie szybować, przelatywać przez chmury, które „z dołu” sprawiają wrażenie chłonnych gąbek, i czując pęd powietrza między szeroko rozłożonymi ramionami, mieć we władaniu cały świat...ON był właśnie takim człowiekiem. I mimo wszelkich przykrości, które wyrządzał innym na ziemi, gdy tylko unosił się w powietrzu, stawał się zupełnie inny. Stawał się sobą. Wolnym, wreszcie wolnym człowiekiem, który nie musi już nikogo udawać. Często kiedy latał, podnosił ręce do góry i zaczynał się głośno śmiać, z nieznanego nawet sobie powodu. Po protu dawało mu to cholerną radość, sam fakt, że mógł się wtedy uwolnić. Zaś kiedy był na boisku.. no cóż, wtedy sprawa wyglądała inaczej. Musiał być cały czas skupiony, a zarazem sprytny, bo o to w tym chodziło. Ślizgoni wygrali ostatni mecz i Scorpius chciał, aby teraz też tak było. Mimo iż wiele osób mówiło mu, że jest dużo lepszym szukającym niż jego ojciec, nie zamierzał z Quidditchem wiązać przyszłości. Nie. Miał inne wielkie plany, które zamierzał spełnić zaraz po ukończeniu szkoły. Latanie było tylko jego hobby. Nasuwa się więc pytanie.. po co dołączył do drużyny? Po co zgodził się być kapitanem? Bo mu się nudziło, ot co. Był to jeden z niewielu możliwych sposobów, na wypełnienie wolnego czasu. A tak, to teraz prawie codziennie przesiadywał na treningach, prawie codziennie mógł wzbić się w powietrze i przez te kilka godzin, które zaskakująco szybko mijały, być szczęśliwym człowiekiem, zadowolonym z życia.
W pewnym momencie cofnął się do tyłu i oparł o zimny mur szkoły. Nie chciało mu się słuchać tych łzawych i ckliwych wywodów Pottera, które przyprawiały go o ból głowy. Nie wyobrażał sobie, by on kiedykolwiek potrafił mówić takie bzdury. Już samo ich słuchanie wydawało mu się totalną głupotą, a co dopiero, gdyby sam musiał coś podobnego powiedzieć. Nie. On był Malfoy'em i mimo tego wszystkiego, co różniło go od reszty rodziny, nigdy nie mówił o swoich uczuciach nigdy. Dlatego tak się zdziwił, gdy usłyszał zaskakujące słowa właśnie z ust Rose. Z ust osoby, po której nigdy nie spodziewałby się takich tekstów. Ale.. czy jej uwierzył? Czy uwierzył w to wszystko, co o nim mówiła? Nie. Wiedział, że równie dobrze mogła to powiedzieć tylko po to, by wkurzyć Albusa i prawdopodobnie tak właśnie było. Nie miał więc zamiaru się tym przejmować. Nie ufał jej na tyle, aby jej wierzyć. Jednak czy on komukolwiek ufał? Tak, sobie. Tylko sobie. Nikogo innego nie darzył nawet najmniejszym cieniem zaufania. Wiele razy widział porażki ludzi. I to porażki spowodowane tym, że swoje ostatnie nadzieje pokładali w innych osobach. Nie chciał skończyć jak oni. On nie mógł tak skończyć. Po prostu nie mógł.
Zastanawiał się, co powiedzieliby teraz jego kumple, widząc go tutaj z Rose. I to po jednej stronie, a nie przeciwko sobie. A co dopiero by sie działo, gdyby dowiedzieli się oni, że kilka minut wcześniej się z nią całował. Już sobie wyobrażał ich miny. Prawdę mówiąc, mógłby im wtedy odpowiedzieć; to była gra, czysta gra. Chciałem się nią pobawić, jak marionetką, która nie da sobie potem beze mnie rady. Zawsze tak mówił, więc jeszcze jeden raz nie zrobiłby mu różnicy. Ale czy taka właśnie była prawda? Czy taki był cel? Tego nie wiedział nawet on sam.
„Może... może ty i ja... może... może moglibyśmy... zostać... przyjaciółmi...?”
- Nie.
- Co „nie”? - Rose zrobiła minę w stylu: „O czym ty mówisz?”, i dla potwierdzenia swojego zaskoczenia zmarszczyła czoło.
- To nie wypali, Weasley. Uwierz mi.
Schował dłonie do kieszeni spodni, które były już całkiem wilgotne od topniejącego śniegu, i wycelował wzrok w linię horyzontu. Biała ziemia stopiła się z zachmurzonym niebem – jedynie grafitowy poblask, rzucony na ziemię, wskazywał wieczorną porę.
- Musisz wiedzieć, że osoby takie, jak ja, nie może nic łączyć z osobami takimi, jak ty. To zasada. A niektórych zasad nie warto łamać...
Jej usta wykrzywił ostentacyjny uśmieszek.
- Kolejne prawdy życiowe? – prychnęła pogardliwie. Malfoy posłał jej badawcze spojrzenie. Czy naprawdę słowa, które wypłynęły z jego ust niespełna kilka sekund wcześniej, nie zrobiły na niej żadnego wrażenia? Nic dlań nie znaczyły? „Twarda sztuka...”, pomyślał, nie wiedzieć czemu, zdenerwowany.

Już wtedy wiedział, że osoby takie jak oni nie mają prawa bytu. Nie, jeśli są razem. Osobno, owszem, ale nigdy wspólnie. To było po prostu niemożliwe. Zresztą, jak to brzmi.. Malfoy i Weasley. Nazwiska nawzajem siebie wykluczają. Ale.. gdyby tak nie było nazwisk? Gdyby istniały tylko imiona? Wtedy.. no cóż, wszystko byłoby łatwiejsze. W końcu jak to kiedyś powiedział, imiona są osobowe i to człowiek sam kształtuje to, z czym potem będą się nam kojarzyć. Prawdopodobnie gdyby tak było, wszystko wyglądałoby teraz inaczej. Nie musieliby się nienawidzić. Chociaż.. oni teraz także nie musieli tego robić. Mieli wybór. Mogli stać się przyjaciółmi, albo pozostać wrogami, jak ich rodzice kiedyś. Wybrali to drugie - wybrali źle. Nie chcieli się wyłamywać z rodzinnych postanowień i pozwolili, by wpłynęły one na ich teraźniejsze życie. Gdy Potter wreszcie postanowił się ulotnić, Scorpius odprowadził go wzrokiem, dopóki nie zniknął za drzwiami. Oparł głowę o mur i wsunął ręce do kieszeni, po czym utkwił wzrok w jakimś odległym punkcie.
- Ludzie nienawidzą się nawzajem z obawy, że poczują coś innego... – wyszeptał w przestrzeń, wdmuchując w drobne płatki odrobinę ciepła i emocji. Nie zdawał sobie nawet sprawy, że te słowa wypowiedział na głos dopóki nie napotkał spojrzenia rudowłosej.
„Pewnego dnia poczujesz, że życie zburzyło twój plan. Powiesz, że nie dasz rady. Spotkasz ludzi, którzy z ciebie zadrwią. Wstań wtedy, o tej samej porze co zwykle, i pokaż im, że to wcale nie koniec... Walcz o to, co dla ciebie jest ważne. Żyj według własnego p l a n u... Żyj...”
Scorpius Malfoy
Scorpius Malfoy
Prefekt
Kapitan

Liczba postów : 110
Czystość krwi : Czysta
Klasa : VI
Dołaczył : 29/11/2010

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Rose Weasley Czw Gru 23 2010, 22:14

Rose nie lubiła latać. Ba! ona bała się latać! Wsiadła na miotłę może dwa, czy trzy razy i poprzysięgła sobie po stokroć, że nigdy więcej tego nie powtórzy. A już na pewno nie sama. Tak panicznie się wtedy bała, że spadnie, iż nie odczuwała z tego żadnej przyjemności. Może było w tym trochę winy Jamesa, który latał wokół niej i cały czas straszył ją, że ją strąci, a może po prostu nie jest stworzona do latania i już.
W każdym razie, jej wolność dawały książki. Uwielbiała czytać i pisać. Tworzyć nowe historie, albo dokańczać stare. Pisać nowe wersje już znanych opowieści. Tworzyć nowe postaci, budować ich życie i niszczyć za jednym ruchem. Wystarczyło napisać kilka słów, by zrobić króla z żebraka, a w łachany odziać szlachcica. Słowo dawało jej władzę, której zawsze pragnęła. Władzę, wolność i nieograniczone pole manewru. Nic nie mogło jej powstrzymać. Na białej kartce papieru nie było granic, których nie mogłaby przekroczyć. Póki atrament miękko kołysał się w kałamarzu, a jego czarne krople załamywały biel pergaminu mogła tworzyć i niszczyć. To ona rządziła. Póki starczało papieru i czasu mogła dawać i odbierać, jak gdyby była bogiem. Szła swoją własną drogą i nikt jej w tym nie przeszkadzał. Nie musiała kierować się drogowskazami, nie musiała bać się, że w końcu stanie nad przepaścią, stwierdzając, że dalszej drogi po prostu nie ma. Tu droga była zawsze. Może czasami kończyły się pomysły, ale wtedy wystarczyło zrobić sobie postój na odpoczynek i przemyślenie. Potem można było otworzyć ponownie oczy, wziąć głęboki wdech i powrócić do wędrówki w nieznane. Tworzyła wtedy ptaki, motyle; budowała góry i żłobiła koryta rzek. Nikt nie mógł być pewien jej kolejnego ruchu. Mogłeś próbować to przewidzieć, pytać dlaczego, ale wtedy nie mogłeś jej kontrolować.
Weasley była przekonana, że nigdy tak naprawdę nie będzie w stanie zaufać drugiemu człowiekowi. Jedną wiarę pokładała właśnie w sobie i swoich możliwościach. Nie ufała nawet Biance, wiedząc, że może nadejść taka chwila, gdy dziewczyna zwyczajnie się od niej odwróci. Ludzie byli zawodni. Czasami wydaje się nam, że ktoś jest naszym najlepszym przyjacielem; mówimy o nim "mój brat, moja siostra". Ufamy, wierzymy, czasem nawet kochamy. I właśnie ten ktoś najczęściej wbija nam nóż w plecy. Ten, któremu powierzyło się swoje największe sekrety. Swoje życie. Dlatego Rose nigdy tego nie robiła i nie zamierzał zrobić. Nie mogła zaufać. Nie stuprocentowo. Zawsze były takie rzeczy, które zostawiała samej sobie i nikomu ich nie mówiła. Po prostu nie mogła. Nie mogła się przełamać. A jednak wierzyła, że kiedyś spotka na swej drodze osobą, tak bardzo do siebie podobną i tak samo pokręconą, której będzie mogła powiedzieć więcej niż innym.
W tej jednak chwili również ważyła każde słowo. Mówiła tylko to, co mogło doprowadzić ją do wygranej. Zawsze miała jakiś cel, który zamierzała osiągnąć. Wystarczyło powiedzieć to, co druga osoba chce usłyszeć, albo to, czego obawia się najbardziej. Tak było i tym razem. Znała Albusa na tyle dobrze, by wiedzieć, co może go zranić, co może go przerazić, a co podbuduje jego zaufanie i złagodzi złość. A jednak sama się zdziwiła, kiedy zdała sobie sprawę z tego, jak wiele rzeczy, które powiedziała płynął z jej wnętrza. I były one szczere. Właściwie niemal niczego nie grała. Niemal...
I ona zamierzała potem powiedzieć dokładnie to samo Biance. Bo zbyt dobrze znała szkolną społeczność. Wiedziała doskonale, że ich kłótnia była na tyle głośna, że na pewno znalazł się ktoś, kto to podsłuchał. Zresztą Albus nie będzie siedział cicho, bo i po co. Kiedy wrócą do szkoły po świętach okaże się, że nie ma w szkole osoby, która nie wiedziałaby o tym pocałunku. A ona wzruszy ramionami i prychnie z kpiną. "Nic o mnie nie wiecie", pomyśli, "Jesteście głupi, jeśli sądzicie, że to było na serio", doda na głos. I będzie utrzymywać, że to zwykła gra. Głupi zakład, szantaż, czy co kto woli. Nigdy nie przyzna się, że w głębi duszy zaczyna mieć wrażenie, że ta gra dawno przestała być tylko grą...
Jego słowa zawsze wiele dla niej znaczyły. Jednak nigdy nie zamierzała dać mu do zrozumienie, jak wiele. Nigdy nie dawała po sobie poznać, że niekiedy dotykały ją do żywego. Jednak stwierdzenie, że jest "twarda" było trafne. Bo była. Twardsza niż niejeden facet, którego znała, a na pewno najtwardsza z całej swej rodziny. Potrafiła znieść wiele. I posiadała ogromną siłę psychiczną, która jej w tym pomagała. Jeszcze nikomu nie udało się jej złamać. Nikt nigdy nie doprowadził jej do płaczu (chyba, że bierzemy pod uwagę sztuczne łzy, by wymusić na ojcu kupno tego, co sobie upatrzyła...), nikt poważnie jej nie zasmucił. Nikomu nie udało się wymóc na niej tego, czego sama sobie nie zamierzyła. I nawet, jeśli czasami dawała komuś poczuć smak wygranej to tylko po to, by później obrócić ją przeciw niemu samemu.
Tak, wybrali źle. Ale mieli przed sobą tak wiele czasu, by to zrozumieć i zmienić. Tylko niektóre decyzje są jednorazowe i nie podlegają zmianą. Ta jednak nie była ostateczna. Jeśli tylko ich oczy wreszcie by się otworzyli mogli by żyć inaczej. Nie po przeciwnych stronach, ale obok siebie. Ramię w ramię iść na przód i sprawiać, by świat się przed nimi ugiął. Mieli taką szansę. Mieli możliwość. Wystarczyło tylko spojrzeć otwarcie, zapominając o pryzmacie nazwisk i plakietek. Odsunąć go na bok i przestać się nim przejmować. To wbrew pozorom nie było trudne. Ale potrzeba było chęci i siły, a także pewności siebie. A przecież oni to wszystko mieli. Musieli po prostu zdać sobie z tego sprawę i odnaleźć odwagę.
Spojrzała na niego zaskoczona słowami, którego wypowiedział. Słowami, które nabrały dla niej niespodziewanego kształtu. I zrozumienie, które na nią spłynęło sprawiło, że spuściła wzrok, nie mogąc dłużej patrzeć w jego oczy. Bała się tego, co mogłaby w nich zobaczyć i tego, co on mógłby wyczytać z jej spojrzenia. A pomyślała właśnie o tym, że jest szansa. Cień nadziei. Na to, by ta nienawiść, która była pomiędzy nimi przemieniła się w coś innego - równie silnego, albo i nawet potężniejszego...
- Czego się boisz? - zapytała miękko.
Nie po to, by z niego drwić. Nie po to, by to wykorzystać przeciw niemu. I nie z niezdrowej ciekawości. Zapytała, bo czuła taką potrzebę.
I znów znajdowała się zbyt blisko niego, by móc myśleć o czymkolwiek poza nim. A jednak nie mogła zmusić się, by spojrzeć ponownie w jego oczy. Wydawało jej się, jak gdyby to, co się w nich kryło mogło ją zarazem zabić i uratować.
On jednak nie udzielił jej odpowiedzi na to pytanie. Z ustami zaciśniętymi w wąską linię i nieodgadnionym wyrazem twarz odsunął się od ściany i pochylił się, jak gdyby znów chciał ją pocałować, jednak w efekcie po prostu wyminął ją ostatecznie, posyłając jej zagadkowe spojrzenie. Rose wzruszyła jedynie ramionami i wraz z nim wyszła z ogrodu. A gdy stanęli za drzwiami każde udało się w swoją stronę. Róża nie miała pojęcia, co on o tym wszystkim myślał. Obejrzała się raz jeszcze, by spojrzeć na niego ostatni raz, a potem przyspieszyła kroku i wmieszała się w tłum, wylewający się z Wielkiej Sali, by po chwili ukryć się w jednej z loży.
Rose Weasley
Rose Weasley
Administrator
Prefekt

Liczba postów : 274
Wiek : 29
Czystość krwi : 1/2?
Klasa : VI
Dołaczył : 28/11/2010

http://ammarth.mylog.pl

Powrót do góry Go down

Zaczarowany Ogród Empty Re: Zaczarowany Ogród

Pisanie by Sponsored content


Sponsored content


Powrót do góry Go down

Powrót do góry

- Similar topics

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach