Nowe pokolenie bohaterów
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Kamienne schody

3 posters

Go down

Kamienne schody Empty Kamienne schody

Pisanie by Mistrz Gry Nie Lis 28 2010, 18:41

Uczniowie zarzekają się, że są zdecydowanie zbyt długie i zbyt często gwałtownie zakręcają, dlatego też jeśli chcą dostać się do hangaru na łodzie wybierają drogę na skróty, prowadzącą z wybrukowanego dziedzińcu. Na balustradach są ustawione wielkie pochodnie, które zapalają się wraz z zapadnięciem mroku.
Mistrz Gry
Mistrz Gry

Liczba postów : 619
Dołaczył : 28/11/2010

Powrót do góry Go down

Kamienne schody Empty Re: Kamienne schody

Pisanie by Jack Daniels Czw Gru 30 2010, 20:54

Grudzień. Koniec świąt, koniec roku, wszystkiego koniec. Tyle że dla jednej osoby to właśnie był początek. Jack Daniels, wieloletni gracz Quidditcha w Szwecji, po dotarciu do w miarę wystarczającej sprawności fizycznej, postanowił znaleźć sobie pracę. Miał kilka długich miesięcy na walkę z niedowładem swego ciała, kilka długich miesięcy, które spędził na ćwiczeniach i myśleniu. Jego głowa, zresztą jak od szesnastu lat, zapchana była myślami o drobnej, ciemnowłosej nastolatce. Przepiękny uśmiech, zniewalające spojrzenie, takich nie sposób zapomnieć, mimo jakże usilnych starań. Nie pomagają nowe zajęcia, hobby, poznane osoby. Zawsze znajdzie się coś, co przypomni o dawnych czasach, o dawnej miłości. Jack wyszedł z założenia, że powrót do szkolnych murów w postaci nauczyciela latania na miotle umożliwi mu zapomnienie, w końcu zmiana trybu życia, masa nowych zajęć i obowiązków, kompletnie nowy klimat. Tymczasem pozostał mu jeden dzień, jedna noc, zanim na dobre zatopi się w nowoobranym przez siebie trybie życia. Mężczyzna postanowił wykorzystać jakoś ten czas, starając się nie wchodzić nikomu w paradę, nawet z dyrektorem zamienił jedynie kilka słów i natychmiast wyszedł z zamku, kierując się w stronę błoni.
Czerń ogołoconych z liści drzew zlewała się z czernią nieba. Nawet czerń jeziora zdawała się być jednym tłem z pozostałą częścią krajobrazu, a jedynie błyszcząca momentami tafla oddzielała się od tej mrocznej scenerii. Niemniej ten ponury widok nie zniechęcił ciemnowłosego mężczyzny do przybycia w te strony. Księżyc odbijał światło na tyle mocno, by dało się dostrzec wszystko, co otaczało Danielsa. Brunet skierował swe kroki na schody, prowadzące do hangaru na łodzie. W czasach, kiedy się jeszcze uczył w Hogwarcie, przychodził właśnie w to miejsce z kawałkiem drewna, które starannie obrabiał. Dziś nie było inaczej. Chcąc ponownie poczuć tą magię, Jack oparł się o balustradę nieopodal jednej z płonących pochodni i wyciągnął z kieszeni płaszcza drewniany klocek, z drugiej zaś srebrny nożyk, którym powoli, płynnymi ruchami, zaczął zdzierać korę.
Jack Daniels
Jack Daniels

Liczba postów : 8
Czystość krwi : mugolska
Klasa : -
Dołaczył : 26/12/2010

Powrót do góry Go down

Kamienne schody Empty Re: Kamienne schody

Pisanie by Rose Mary Middleton Czw Gru 30 2010, 22:24

Wszystko wskazywało na to, że Rose Mary ma wrodzonego pecha do wszystkich sów, które w swym życiu posiadała. Jak inaczej nazwać to, że pierwsza z nich zginęła pośród leśnych gęstwin z arcyważnym listem? Natomiast druga zjadła jakąś mysz i jakoś zdechła, trzecia była tak agresywna, że w efekcie doszło do tego, iż, lekko mówiąc, zbombardowała klatkę, a czwarta, czyli obecna, ani odrobinkę jej nie lubiła i robiła wszystko, by doprowadzić swą Panią do białej gorączki. Tak było i tego zimowego wieczoru. Całkowicie miło, przyjaźnie, z sercem na dłoni podeszła do klatki, by otworzyć niewielkie drzwiczki, a następnie przywiązać do nóżki puchacza pergamin zwinięty w rulon, lecz ten, nim zdążyła go tknąć już rozpoczął swój buntowniczy strajk. Ze wszystkich zgromadzonych sił udziobał ją w rękę powodując, że na dłoni Rose powstał ogromny, lekko krwawiący, czerwony ślad. Na tym jednak się nie skończyło, ponieważ sowa najwidoczniej postanowiła zachłysnąć się odebraną jej wolnością! Wykorzystując nadarzającą się, idealną okazję z hukiem wyfrunęła ze swojego przenośnego domu poczynając latać po całym pomieszczeniu niczym oszalała. Bum! Strąciła przedmioty znajdujące się na blacie drewnianej komody i, co nie umknęła uwadze Rose Mary, porwała w swą diabelską paszczę jeden z kosmetyków nań leżący. Pech chciał, że okno w sypialni pozostawało szeroko otwarte. Wstrętne, małe bydle! Wróci jutrzejszego wieczoru, gdy nie znajdzie kolacji! Jak łatwo można się domyślić, wyfrunęła na zewnątrz. Pf, gdyby tylko wyfrunęła byłoby całkiem w porządku, ale… Ona w takich sytuacjach zwykłą robić coś jeszcze, o wiele, wiele gorszego. Otóż, spuszczała ukradziony przedmiot na głowę pierwszego lepszego, napotkanego człowieka. Rose Mary natychmiast podbiegła do okiennicy, po drodze przeskakując przez różnorakie części garderoby, by skontrolować czy aby na pewno na błoniach nie znajduje się nikt, kto mógłby ucierpieć. Wytężyła wzrok i… Jest! Nie, nie, nie! Mężczyzna, sądząc po budowie ciała, nie był już uczniem. Mimo wszystko, to bardzo źle – był nieznajomy, będzie musiała go przepraszać, nie wiadomo jak zareaguje.
– Wracaj tu! Dostaniesz podwójną kolację! – zero reakcji. – Potrójną?! – również nic, a fakt, że sowa znacznie obniżyła swój lot świadczył o tym, że ma zamiar zrobić to, co z góry zaplanowała. Rose tylko pokręciła głową ze zrezygnowaniem, mrucząc pod nosem niezrozumiałe przekleństwa i obelgi. Czym prędzej ruszyła w kierunku szkolnych błoni. Przecież nie mogła tego tak po prostu zostawić! Co, jeśli owy mężczyzna jakkolwiek ucierpiał? Dostał w głowę, stracił przytomność, cokolwiek! Upłynęła minuta, może trzy nim tam dotarła. Nieprzerwanym, przyspieszonym, energicznym krokiem pognała w jego kierunku.
– Przepraszam za nią. Nic Panu nie jest?
Mimo wszystko powinna być jej dozgonnie wdzięczna, że zmusiła ją do wyjścia tutaj.
Rose Mary Middleton
Rose Mary Middleton

Liczba postów : 9
Czystość krwi : Półkrwi
Dołaczył : 27/12/2010

Powrót do góry Go down

Kamienne schody Empty Re: Kamienne schody

Pisanie by Jack Daniels Pią Gru 31 2010, 00:22

Sowy bywały bardzo wdzięcznymi, jak i bardzo niewdzięcznymi stworzeniami, trzeba było po prostu do nich odpowiednio podejść. Jack Daniels był posiadaczem do tej pory dwóch sów. Pierwszą, Bellatrix, zakupił w wakacje przed pójściem do Hogwartu. Służyła mu długo i pilnie przez ponad piętnaście lat, dopóki nie zachorowała - miała poważną infekcję uszu, przez co była niezdatna do wykonywania swojej pracy. Druga to Pan Button, który okazał się być Panią Button. Skąd to jakże twórcze imię? Ano stąd, że sówka słynęła z zamiłowania do guzików. Nie do tych leżących luzem, o nie! Czepiała się właśnie wszystkich tych, które były przyszyte do ubrań, najczęściej do marynarek. Służy mu już jedenaście lat, ale jeszcze ani myśli przechodzić na emeryturę. Wciąż rześka i silna, gotowa do pracy jest perfekcyjnym listonoszem.
Co do "ukochanej" sowy pani Middleton, to z nią zawsze były kłopoty. A bynajmniej Jack obserwował ją za każdym razem, kiedy przynosiła pocztę podczas śniadania w Wielkiej Sali, gdy nigdy nie chciała być porównywana do innych sów. Zgrywała indywidualistkę, jakby była samodzielnym okrętem. Tak, porównanie idealne do sowy, ale jakże inaczej ją określić?
Tym razem nie było inaczej. Mężczyzna stał wciąż przy barierce, opierając się o nią plecami, kiedy nagle poczuł potężny ból na środku głowy. Syknął z bólu, zaciskając palce na ostrzu noża, które wbiło mu się w dłoń, nacinając naskórek i uwalniając czerwoną ciecz na powierzchnię bladej ręki nauczyciela. Ciężki przedmiot, którym Daniels oberwał, spoczywał właśnie na jednym ze stopni, nieopodal jego nogi. Nie wyglądał zbyt znajomo. Brunet schylił się, przyglądając temu czemuś, po czym z czystym sumieniem stwierdził, że nie ma pojęcia, co to i zaczął szukać po kieszeniach płaszcza czegoś, czym mógłby wytrzeć spływającą mu po palcu krew.
- Do diaska - wymamrotał, nie mogąc niczego znaleźć. Że też miał takiego pecha!
Wołanie dochodzące go zza pleców, wyrwało psora z zamyślenia i gorączkowego poszukiwania. Jack odwrócił się, szukając wzrokiem osoby, która zwracała się najprawdopodobniej do niego. Ciemnowłosa i ciemnooka kobieta mknęła w jego stronę. Daniels znał tę postać, przyglądał się jej już od dłuższego czasu, niestety nie mieli nigdy okazji, by się zatrzymać i zamienić ze sobą więcej, niż dwa słowa. Wiadomo, obowiązki. A dlaczego jej się przyglądał? Odpowiedź z pozoru prosta, jednak bardziej skomplikowana, niż mogłoby się zdawać. Mianowicie J.D. wciąż miał takie dziwne uczucie, że skądś ją zna, że coś go do niej ciągnie. Nie miał pojęcia, co to jest i dlaczego tak się dzieje, niemniej potrzebował właśnie chwili, by porozmawiać z nią i dowiedzieć się, czy na pewno się już gdzieś wcześniej nie poznali.
- Mnie? - spytał trochę głupio. Uśmiechnął się krzywo, unosząc zakrwawioną dłoń, w której wciąż dzierżył srebrny nóż. - Daję radę - odparł niezupełnie sprzecznie z faktem. Zawsze mógł wytrzeć rękę o płaszcz.
Jack Daniels
Jack Daniels

Liczba postów : 8
Czystość krwi : mugolska
Klasa : -
Dołaczył : 26/12/2010

Powrót do góry Go down

Kamienne schody Empty Re: Kamienne schody

Pisanie by Rose Mary Middleton Pią Gru 31 2010, 01:45

Nie dziwota, że w przeciągu kilku miesięcy, odkąd Jack został nauczycielem latania na miotle, nie mieli okazji ze sobą porozmawiać, ponieważ było to z góry zaplanowane… Oczywiście przez Rose. Maska, maską, lecz Ona od początku wiedziała, z kim ma do czynienia, a właściwie doszła do tego w momencie, kiedy przeczytała imię i nazwisko goszczące na nowej tabliczce przy drzwiach jego osobistego gabinetu. Po prostu osoby, którą darzyło się tak wielkim uczuciem nie jest się w stanie zapomnieć, wymazać z pamięci, o czym Jack powinien wiedzieć najlepiej, czyż nie? Szok i euforia, jaka towarzyszyła jej w tym właśnie momencie nie była porównywalna z niczym innym, co dotychczas ją spotkało i jedyne, co miała ochotę wtedy zrobić było pobiegnięcie do niego w podskokach i wyjawienie całej prawdy, lecz tuż po otrząśnięciu, na całe szczęście, w umyśle kobiety odezwał się rozsądek, który doprowadził do tego, że zrezygnowała ze swoich planów. Dlaczego? Po pierwsze, miała męża. Po drugie, żywiła do niego ogromny żal. Po trzecie… Miała męża. Tak właśnie. Tylko głupiec sądziłby, że ich spotkanie po upływie szesnastu lat mogłoby skończyć się w jakiś przyzwoity, moralny sposób. Nagły wybuch namiętności, tęsknoty, wyznania – to wszystko było nieuniknione, a Rose tak nie potrafiła. Dobre serce nie pozwalało jej krzywdzić człowieka, który był dla niej niczym skarb. Kochał ją, a Ona miałaby odpłacać mu się niewiernością? Nie, to zupełnie nie w jej stylu. Była wdzięczna losowi, że mimo ukrytych pragnień podarował jej pewien hamulec, który od dłuższego czasu chronił ją przed pokusą. Choć wiele nocy już przepłakała nie mogąc się pogodzić z faktem, że jej Jack jest nieopodal, tak blisko, a Ona leży bezczynnie, nie mogąc z nim przebywać, cieszyć się jego bliskością. Dlatego tez opracowała pewną, póki co, niezawodną taktykę. Kiedy mężczyzna pojawiał się na horyzoncie natychmiast wdawała się w interesującą pogawędkę z przypadkową osobą, kiedy tylko dostrzegała go na korytarzu bez zawahania skręcała w inny, jednym słowem – unikała go jak ognia, z którym bliskie spotkanie groziło rozległymi poparzeniami. Już raz tak się stało, nie mogła pozwolić sobie na więcej błędów i pomyłek.
Natychmiast po przybyciu na miejsce zbrodni złośliwego puchacza, Rose Mary dostrzegła wyraźną i niejedną stróżkę krwi spływającą po dłoni mężczyzny. Być może była to zwyczajna, prowizoryczna rana, lecz Ona przestraszyła się nie na żarty, ponieważ ilość krwi sprawiła, że wyglądała naprawdę groźnie. Nie czekając dłużej, od razu zabrała się za jej zniwelowanie, bo przecież całe to widowisko było tylko i wyłącznie jej winą. Morał na niedaleką przyszłość? Zamykaj okno!
– No masz! Oczywiście, że jest! Głupi futrzak! – ponownie wymruczała pod nosem wściekle i z chęcią mordu w oczach w postaci oskubania wszystkich piór nieznośnej sowy, a sądząc po dość dziwnym, by nie rzec głupim uśmieszku profesora w głowę również musiał czymś oberwał, bez wątpienia. Westchnąwszy głośno, pośpiesznie zdjęła z siebie cienki sweterek, który akurat miała na sobie, by lada moment szczelnie owinąć go wokół zranionej dłoni profesora, aby krwawienie zostało jak najszybciej zatamowane. Pech chciał, że z nadmiaru negatywnych wrażeń zapomniała o swojej różdżce. Niech się cieszy, przynajmniej oszczędził płaszcza.
Wszystko to robiła starannie, z wielką dokładnością, aby opatrunek rzeczywiście okazał się pomocny, lecz wystarczyło jedno jedyne spojrzenie ku górze, na twarz Jacka, by bez podawania przyczyny po prostu przestała. Na Merlina, jak dobrze, że była noc! W tych ciemnościach na pewno nie zdoła dostrzec intensywnych rumieńców zawstydzenia, które zagościły na twarzy Rose. Zrobiła jeden duży krok w tył, ponownie pozostawiając jego dłoń na pastwę losu.
– Gotowe. Jeszcze raz przepraszam. – powiedziała zduszonym tonem głosu, starając się uśmiechnąć choć był to tylko krzywy grymas.
Rose Mary Middleton
Rose Mary Middleton

Liczba postów : 9
Czystość krwi : Półkrwi
Dołaczył : 27/12/2010

Powrót do góry Go down

Kamienne schody Empty Re: Kamienne schody

Pisanie by Jack Daniels Pią Gru 31 2010, 14:01

Aż dziw bierze, jacy to mężczyźni są mało domyślni, wstrętni ignoranci, a Jack z całą pewnością należał do tego grona. Ale nie spisujmy go na kategoryczne straty, w końcu zaczął się zastanawiać, o co chodzi. Jego uwadze nie uszły ukradkowe spojrzenia, uciekający wzrok i nagła zmiana kierunku u pani Middleton za każdym razem, kiedy to on pojawiał się na horyzoncie. Choć nie, nie powinien być taką egoistyczną świnią i myśleć, że to wszystko przez niego! Może akurat Rose była tak roztargnioną kobietą, że wciąż o czymś zapominała i tak niezdecydowaną osobą, iż stale zmieniała swoje plany, co z całą pewnością nie mogło być jego winą. On tu pracował ledwie cztery miesiące, a ona zapewne dłużej, nie mógł przypisywać sobie tych wszystkich cech, ale powinien był spytać kogoś z grona pedagogicznego. Ha, łatwo mówić! Szkoda tylko, że przez ten cały czas jack nieco izolował się od reszty belfrów, również przemykając korytarzami niczym cień. Może trzeba było po prostu niechcący wpaść na szatynkę podczas jakiegoś wspólnego obchodu?
Co tam mąż, co tam żal, co tam mąż! Przyznać zawsze się mogła! On musiał wpatrywać się w nią ukradkiem, zachodząc w głowę, o co w tym wszystkim chodzi. Rose Mary wydawała mu się być dziwnie znajoma, aż zanadto! Było niemożliwością, że się zupełnie nie znają. Musieli widywać się w szkole, kobieta nie mogła być aż tak młoda (bez urazy, oczywiście), żeby przyszła do szkoły po nim. No chyba że uczęszczała do innej placówki, ale jej nazwisko, Middleton, i akcent, typowo angielski, głęboki, flegmatyczny, było pewne, że pochodziła stąd. Niemniej Jack Daniels nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że skąd ją zna, to było wręcz niemożliwe. Musiał ją w końcu dopaść i wypytać.
A co tego nagłego przypływu namiętności, to nie jesteśmy tacy pewni, czy by to wypaliło. No dobrze, nie przeszliby obok tego obojętnie, ale zapewne nie rzuciliby się od razu na siebie. Nie można zapomnieć, że Jack wciąż żywił swoistą urazę do tej starej Rose Spencer - wyjechała, nie pożegnała się, później nie odpisywała na listy. Musieliby pierw spędzić długie godziny na wyjaśnienie sobie wszystkiego.
Mężczyzna oniemiały wpatrywał się w ściągającą cienki sweterek kobietę, który następnie został zawinięty wokół jego dłoni. Chciał oponować, ale jak tylko go dotknęła, nauczyciela przeszedł dreszcz, któremu nie potrafił się oprzeć, nie potrafił się odezwać. Kim jesteś, do cholery, pomyślał wściekle, zaintrygowany całym tym zajściem. Aż wreszcie uniosła głowę, była od niego nieco niższa i wcześniej zasłoniła twarz burzą ciemnych włosów. Stali tak przez chwilę w milczeniu, dopóki to ona nie odzyskała świadomości, natychmiast się odsuwając na znaczną odległość.
- Dziękuję, profesor Middleton - wymamrotał, wciąż zaszokowany tym, co tu miało przed chwilą miejsce, po czym prędko zdjął swój płaszcz. - Nie powinna pani była tak wybiegać na to zimno - powiedział szybko, nakładając na jej ramiona ciężki, gruby materiał. Jemu nie było zimno, w końcu przywdział jedną z cieplejszych szat - zima! - I proszę nie przepraszać, każdemu się zdarza - zdobył się wreszcie na prawdziwy, ciepły uśmiech, wsuwając niedokończoną rzeźbę do kieszeni i podał ostrożnie to, czym oberwał. Swoją drogą, ból rozsadzał mu głowę, ale nie mógł się przyznać i wyjść na jakiegoś ciamajdę. Ból to ból, zawsze przechodzi. - To chyba pańskie - powiedział, nie przestając się uśmiechać. Tym razem nie mógł pozwolić jej na ucieczkę, skoro nadarzyła się okazja do rozmowy, zamierzał ją wykorzystać do końca.
Jack Daniels
Jack Daniels

Liczba postów : 8
Czystość krwi : mugolska
Klasa : -
Dołaczył : 26/12/2010

Powrót do góry Go down

Kamienne schody Empty Re: Kamienne schody

Pisanie by Rose Mary Middleton Pią Gru 31 2010, 20:11

Tak, mężczyźni nie zauważali wielu kwestii, które z pewnością widzieć powinni. Poczynając od tego, że nie odróżniali koloru pomarańczowego od łososiowego, poprzez standardowy powód kłótni i obraz, kiedy to dama ich serca wracała z salonu fryzjerskiego i prezentowała się im w zupełnie odmienionej fryzurze, a Oni nawet tego nie pochwalali, kończąc na chyba najbardziej uciążliwej przypadłości – zupełnym braku orientacji w damskiej garderobie. Jak inaczej nazwać słynny, wyuczony zwrot Kochanie, we wszystkim wyglądasz wspaniale!, kiedy z tyłu było za ciasne, a przodu tak bardzo odstawało? Choć w tym wypadku, to źle, bardzo źle, że docierały do niego jakiekolwiek symptomy niecodziennego zachowania Rose. W końcu wszystko miało zostać zakamuflowane, na zawsze pozostając wieczną tajemnicą, nie mógł się czegokolwiek domyślać ani, o zgrozo, dotrzeć do prawdy. Wiele razy myślała o tym, co stanie się w momencie, gdy to wszystko wyjdzie na jaw. Cóż, nie było zbyt wielu opcji wyboru, a tak właściwie tylko jedna jedyna. Otóż, postanowiła, że w takim wypadku z całą pewnością musiałaby zmienić pracę, a szkoda, ponieważ niesamowicie ją lubiła, podobnie jak wszystkich swoich uczniów. Bądź też w ogóle z niej zrezygnować i tak jak jeszcze kilka lat temu, zaszyć się w odległym Armadale, gdzie pośród zielonych łąk, znajdywał się niewielki, jednorodzinny domek należący do niej i Williama. Mimo wszystko, na Merlina, nie mogła aż tak bardzo zmienić się od czasu ich ostatniego spotkania! Wiadomym jest, że wraz z upływem czasu rysy twarzy poważnieją, ciało nabiera odpowiednich kształtów, lecz ogólna prezencja pozostaje ta sama, niezmienna. Co innego, gdyby za czasów szkolnych nosiła glany, skórzana kurtkę, ćwieki w uszach i kilkudziesięciocentymetrowego irokeza, lecz nic takiego nie miało miejsca. Paniczu Daniels, czyżby odzywał się nadmiar alkoholu na po finałowych imprezach drużyny quidditcha?
Dopaść i wypytać? Phi, niech nawet nie łudzi się, że cokolwiek z niej wyciągnie. Zapewne, zapytana o rzekome podobieństwo do bliżej „nieznanej” mu osoby, na poczekaniu wymyśli kiepską bajeczkę, by dał jej spokój i już nigdy więcej nie zadręczał.
– Ależ nie! Nie trzeba… – zdecydowanie bardziej wolała zakończyć w tym momencie aniżeli utknąć w martwym punkcie, kiedy to za nic w świecie nie wymówiłaby jego imienia i nazwiska na głos. Jacy Oni było słodcy i uroczy, nieprawdaż? Zachowywali się niczym para nieśmiałych, zadurzonych w sobie po uszu nastolatków, którzy obawiają się postawić pierwszy, zdecydowany krok. Nie zważając na początkową odmowę mężczyzny, to właśnie Ona zajęła się jego ranną dłonią, a teraz Jack odwdzięczał się kobiecie równie dużą troską o jej zdrowie oferując swój płaszcz. Mimo słownego protestu jakoś szczególnie się przed tym nie broniła, ponieważ lada moment do nozdrzy nauczycielki dotarł oszałamiający, męski zapach unoszący się znad grubego materiału okrycia wierzchniego. Z dziękczynnym, delikatnym uśmiechem posłanym w kierunku ukochanego mężczyzny ułożyła dłonie na krańcach płaszcza lekko go podtrzymując, by przypadkiem nie zsunął się z jej ramion.
– Tak, ma Pan rację. – odparła, kiedy ujrzała niewielki przedmiot, który miał okazję zagościć na głowie Jacka. Ostrożnie wyciągła jedną z uwolnionych dłoni przed siebie, w jego kierunku, by go przejąć. Ze wszystkich sił starała się uniknąć jakiegokolwiek kontaktu czuciowego aczkolwiek, jak się okazało, było to wręcz niemożliwe. Opuszki palców Rose subtelnie przewędrowały kilka milimetrów skóry Danielsa. I mimo że uwielbiała jego silne, męskie dłonie, spowodowało to, że natychmiast ją porwała. Na twarzy ciemnowłosego dostrzegła ciepły uśmiech, lecz niestety, nie odwzajemniła go, ponieważ w tym momencie jej do śmiechu nie było.
– Naprawdę bardzo się cieszę, że nic poważniejszego się Panu nie stało. Skoro z dłonią wszystko w porządku, nie jestem już tu potrzebna. – znów chciała zrobić to, co zawsze wychodziło jej najlepiej – uciec.
Rose Mary Middleton
Rose Mary Middleton

Liczba postów : 9
Czystość krwi : Półkrwi
Dołaczył : 27/12/2010

Powrót do góry Go down

Kamienne schody Empty Re: Kamienne schody

Pisanie by Jack Daniels Pon Sty 03 2011, 16:12

Jak to nie odróżniają?! Kolory ważna rzecz, wszystkie odcienie warto by było znać. Najgorsze były nazwy - barszczowy, seledynowy, hebanowy. Fakt, że Jack starał się jakoś odnajdywać w tej bezdennej studni, lecz niepowtarzane informacje zanikają, czy tak? Daniels niestety nie miał gdzie powtarzać, obracając się wyłącznie w kręgach sportowców i biznesmenów, a nie malarzy i pisarzy. Prawdą również było, że z trudem przychodziło mu zgadywanie, co zmieniło się w danej fryzurze, zwłaszcza, jeśli włosy zostały podcięte o dwa cale. A co do ubioru, to Jack nigdy nie mówił, że kobieta wyglądała w czymś korzystnie, jeśli tak nie było. On uparcie twierdził, że najlepiej, gdy występuje ona w stroju Ewy. Wtedy każda była piękna.
Ależ dlaczego musiałaby zmienić pracę? Czy nie mogli żyć w zgodzie? jakże wiele było par, które znosiły się mimo rozstania, ba, nawet utrzymywali przyjacielskie stosunki. Może po prostu źle trafili? Czyż Rose Mary nie jest szczęśliwa ze swoim mężem, a Jack ze swoją narzeczoną? No dobrze, udajmy, że tego pytania nie było...
Czy mogła się aż tak zmienić? Cóż, jakoś z pewnością. Dłuższe włosy, dojrzałe rysy, piękny makijaż, kobieca figura. No i głos się nieco obniżył. Można mu zarzucać, że jest okropnie niedomyślny, że alkohol wyżarł mu sporą część szarych komórek. Nie mamy nic na swoje wytłumaczenie!
Co do porównania do zadurzonych w sobie nastolatków, to jest kilka nieścisłości. Oni nie byli w sobie zakochani, a bynajmniej o tym nie wiedzieli, wypierali się. Nastolatkowie próbowali jakoś dać tej drugiej osobie znaki, że czują do siebie przysłowiową miętę, a ci zaś wręcz przeciwnie, ukrywali się, nie chcieli, by ktokolwiek dowiedział się o ich sekrecie.
Jack podał kobiecie jej własność, usilnie starając się ją dotknąć. Chciał jednak zrobić to stosunkowo naturalnie, by nie wyjść na nachalnego, dlatego z przykrością zauważył, że szatynka od niego ucieka. Zapaliło to w jego głowie żółte światło.
- Też się cieszę - wciąż silił się na spokojny ton. - Pozwoli pani, że panią odprowadzę, proszę? - spytał głosem nie znoszącym sprzeciwu. Pani Middleton mogła czuć się nieco przytłoczona jego prośną, ale nie odmówiła. A tylko by spróbowała...
Mężczyzna dotknął lekko jej pleców życzliwym gestem, prowadząc ją w tą samą stronę, skąd przyszli.
- Dziękuję za troskę, aż przypomniały mi się szkolne czasu - napomknął. Postanowił skierować ich rozmowę na dogodny dla niego tor. Musiał się dowiedzieć czegoś o jej przeszłości. Za każdym razem, gdy na nią patrzył, tak usilnie przychodziła mu na myśl panna Spencer. Nawet imię się zgadzało, Rose. Ale nie, to nie mogła być ona. Jego Rosie zapewne zaszyła się gdzieś w Stanach lub południowej Azji. - Kiedyś była przy mnie taka dziewczyna... Nie znosiłem szpitala, więc za każdym razem, jak coś mi się działo, to ona mnie opatrywała - powiedział, uśmiechając się na samo wspomnienie. - Była mi bardzo bliska. Zresztą... do tej pory by była. Gdyby tylko nie zniknęła - westchnął ciężko, szarpiąc za mosiężną klamkę ciężkich drzwi i puścił kobietę przed sobą. Gdy zniknęli we wnętrzu zamku, wrota zamknęły się z trzaskiem.
Jack Daniels
Jack Daniels

Liczba postów : 8
Czystość krwi : mugolska
Klasa : -
Dołaczył : 26/12/2010

Powrót do góry Go down

Kamienne schody Empty Re: Kamienne schody

Pisanie by Rose Mary Middleton Sro Sty 05 2011, 17:34

Wtem Jack przytoczył szkolna anegdotkę, a czułe serce Rose Mary w tym momencie zdawało się chcieć wyskoczyć z piersi dziewczyny, uderzając niesamowicie szybkim, regularnym rytmem. Najwyraźniej Los sprzyjał Pani Middleton urządzając ich jakże przypadkowe spotkanie późną porą, kiedy zewsząd panował już szafirowy mrok, ponieważ lada moment jej ciemne, wyraziste oczy natychmiast się zaszkliły, błysnąwszy nieznanym Jackowi blaskiem. Przez kilka dłuższych chwil zdawała się żyć i oddychać we własnym świecie, który niczym najwybitniejszy wynalazek przeniósł ja wstecz o kilkanaście lat, gdzieś pośród sędziwych murów Hogwartu. Oczywistym jest, że chwile te niczym mantra nieubłaganie tkwiły gdzieś pośród zabłąkanych myśli młodej nauczycielki. Pamiętała każde jego znamię, każdą najmniejszą bliznę, którą nabył do momentu opuszczenia ukochanej szkoły. Jak zostało nieco wcześniej wspomniane, młody Daniels już wtedy odnosił znaczne sukcesy w grze w Quidditch. Wygrane, dobra rzecz, lecz każde kolejne starcie pomiędzy czterema domami w grze o puchar bez wątpienia kończyły się coraz to nowszymi uszczerbkami na zdrowiu, poważniejszymi bądź lżejszymi. Wtedy to z odsieczą przybywała dobroduszna Rose, która znała na tyle dużą gamę zaklęć, by samodzielnie pomóc Jackowi, bez konieczności spędzania czasu w nielubiany przez uczniów Skrzydle Szpitalnym. Jako że dawna panna Spencer wywodzi się z rodziny na wpół mugolskiej również stamtąd zaczerpnęła nieco medycznej wiedzy – domowe sposoby babki oraz metody, które stosują zwyczajni ludzie także bywały niezbędne. Rose Mary wręcz uwielbiała się o niego troszczyć, dlatego nawet teraz, po tylu latach z tak wielką starannością wykonała prowizoryczny opatrunek na zranionej dłoni profesora Danielsa. W końcu na tym opierał się prawdziwy związek, a nawet można by pokusić się o sformułowanie – rodzina. Na wzajemnej opiece, poczuciu bezpieczeństwa, wspólnym rozwiązywaniu problemów, dopełnianiu się nawzajem. Lecz obecnie to już w ogóle nie istotne.
– Gdyby nie przestała się odzywać? Jak to przestała? – ostatnie słowa Jacka spłynęły na Rose niczym kubeł lodowatej wody, dlatego też niemalże od razu się opamiętała i ocknęła, na wstępie atakując go stosunkowo osobistymi pytaniami. Choć, mimo wszystko wydawała się być o stokroć zbyt bardzo zainteresowana i podekscytowana nowym faktem. Czym prędzej skarciła się w myślach, ze wszystkich sił starając się uspokoić pobudzone emocje. W efekcie, po chwili można było obserwować neutralną, beznamiętną twarz, nastawioną przede wszystkim na przyjmowanie pozornie suchych, jej nie dotyczących faktów. Skupiła całe zainteresowanie i uwagę na twarzy profesora. Choć z całą pewnością wystąpiła tu pewna nieścisłość, która zupełnie nie zgadzała się z dotychczasową wizją czarnowłosej kobiety na sytuację sprzed szesnastu lat. Wszystko zmieniała, wszystko komplikowała. Gdyby choć miała pewność…
– Nie chciałabym być wścibska czy Pana urazić, doskonale rozumiem, że to całkowicie osobiste uczucia i wyznania, ale… Skoro była Panu tak bliska to dlaczego utraciliście ważny dla Was obojgu kontakt? Co się takiego wydarzyło, że wyjechała bez słowa? – dodała tonem najlepszej przyjaciółki, która stara się pomóc i doradzić. Tak było o wiele lepiej, choć Rose nie ukrywała, że gdzieś, być może zbyt pochopnie, na nowo odrodziła się w niej nadzieja… Cóż innego mogła zrozumieć przez słowa „(…)i pewnie nadal by była…”?
Tymczasem Jack i Rose na powrót znaleźli się we wnętrzu potężnego zamku. Już od jakiegoś czasu panowała cisza nocna, gdy to uczniowie nie mogli opuszczać swych Pokojów Wspólnych. Chyba, że znalazłby się jakiś śmiałek, któremu nie straszne są szlabany. Zewsząd panowała cisza i wszechobecny spokój, a do jej sypialni pozostało tak niewiele. Na niczym nie zależało jej bardziej jak na zachowaniu, choć resztek obojętności.
Rose Mary Middleton
Rose Mary Middleton

Liczba postów : 9
Czystość krwi : Półkrwi
Dołaczył : 27/12/2010

Powrót do góry Go down

Kamienne schody Empty Re: Kamienne schody

Pisanie by Sponsored content


Sponsored content


Powrót do góry Go down

Powrót do góry

- Similar topics

 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach